Rocznica powstania WZZ Wybrzeża. Andrzej Kołodziej: gdyby nie one, „Solidarność” by nie powstała

(Fot. Agencja KFP/Anna Rezulak)

Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża miały ogromny wpływ na zapewnienie podstawowych praw pracowniczych. Dziś wiele organizacji czerpie z osiągnięć w latach 80-tych – mówił w Radiu Gdańsk Andrzej Kołodziej, działacz WZZ, sygnatariusz Porozumień Sierpniowych. Komitet Założycielski WZZ Wybrzeża został powołany 29 kwietnia 1978 roku. – Przy spisywaniu porozumień sierpniowych niezwykle ważne były dla nas właśnie prawa pracownicze – mówił Andrzej Kołodziej.

– To był najpiękniejszy okres w moim życiu. Miałem kilkanaście lat i rozpocząłem pracę w Stoczni Gdańskiej. Trafiłem na świetnych ludzi, jak Ania Walentynowicz, Andrzej i Joanna Gwiazdowie i całe opozycyjne środowisko gdańskie. W tym środowisku się wychowywałem. Coś, czego bardzo dzisiaj brakuje, to serdeczność. Czuliśmy się w naszym gronie jak w jednej rodzinie – mówił „Gość Dnia Radia Gdańsk”.

Zdaniem Andrzeja Kołodzieja, dzięki budowie świadomości społecznej i dodawaniu Polakom odwagi, manifestacje przeciwko władzy stawały się coraz liczniejsze. – Oczywiście, nie wszyscy mieliśmy jednakowe poglądy. Były między nami różnice, ale przyświecał nam jeden cel: walka z totalitarnym systemem komunistycznym i szukanie przestrzeni wolności. To był wspaniały okres przyjaźni i serdeczności. To pozwoliło nam dokonać czegoś nieosiągalnego: potężnego wyłomu w totalitarnym systemie komunistycznym w sierpniu ’80 roku. Gdyby nie grupa przyjaciół z Wolnych Związków Zawodowych, którzy podjęli się kierowania tym strajkiem, to „Solidarność” nigdy by nie powstała –  podkreślał.

– Pamiętam pierwsze demonstracje w grudniu ’77 roku. To była niewielka grupka ludzi, która próbowała uczcić pamięć walczących robotników w ’70 roku. W następnym roku już było kilkaset, a w 1979 było ich już kilka tysięcy. To wymagało pracy z ludźmi. Ja z Anią Walentynowicz postanowiliśmy wychodzić otwarcie do nich, a nie podkładać ukradkiem ulotki. Chcieliśmy pokazywać, że to nie jest nic tajemniczego, tylko są ludzie, którzy wykonują to fizycznie i nie boją się reżimu. To powodowało otwartość i odwagę – zaznaczył Andrzej Kołodziej.

Jak wspominał „Gość Dnia Radia Gdańsk”, w okresie PRL-u drukowanie ulotek było znacznie trudniejsze niż współcześnie. Działacze Wolnych Związków Zawodowych mogli jednak liczyć na pomoc ze strony innych.

– Po takich akcjach, gdy za długo nie przynosiłem ulotek, podchodzili i dyskretnie pytali, czy potrzebuję pomocy. Czy może potrzebny jest papier lub pieniądze na druk. Nie było tak łatwo, jak dzisiaj. Nie było kopiarek ani drukarek komputerowych. Było to trudniejsze, w tamtym czasie nie można było kupić czystego papieru w sklepie – wspominał.

– Ja wcześniej drukowałem „Robotnika Wybrzeża” i ulotki. Wiedziałem, jakie znaczenie ma słowo drukowane dla ludzi. Była tam informacja, która ich dotyczyła. Mogli przeczytać o tym, co władza chciała przemilczeć. Dlatego po rozpoczęciu strajku w Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni, gdy tylko dowiedziałem się, że jest tam drukarnia i radiowęzeł, natychmiast to przejęliśmy siłą. Wolna drukarnia w Stoczni Gdynia była największą drukarnią strajkową. Wydaliśmy blisko trzy miliony druków. Jak na tamte czasy to było niesamowite przełamanie cenzury – ocenił Andrzej Kołodziej.

Najważniejszym postulatem strajkujących w 1980 roku było powołanie niezależnej od władz komunistycznych organizacji związkowej. Jak podkreślał „Gość Dnia Radia Gdańsk”, chodziło o to, by interesy robotników były bronione.

– Po raz pierwszy zostało to zapisane w postulatach Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni 15 sierpnia ’80 roku. Kiedy rozpoczęliśmy strajk, miałem to tak zakodowane w głowie, że tłumaczyłem to ludziom, że nie wystarczy walczyć o podwyżkę płac, że musimy walczyć o gwarancję stworzenia organizacji autentycznie niezależnej, która będzie broniła naszych interesów. Udało mi się przekonać mnóstwo osób. Na pierwszym miejscu znalazł się postulat walki o niezależne, wolne związki zawodowe – mówił.

– Spotykaliśmy się z zagrożeniem interwencji ze wschodu. W końcu przestaliśmy się bać. Dziś podobnie przestała się bać Ukraina. Kilka tygodni temu, w czasie wojny, byłem we Lwowie i rozmawiałem z ludźmi. Ich postawa jest fantastyczna. Ich determinacja i przekonanie o zwycięstwo kojarzyły mi się z okresem naszej walki. Można zwyciężyć i nie należy się Rosji bać, tak jak my nie baliśmy się wtedy Związku Sowieckiego. To już nie jest ta Ukraina z 2014 roku, to są zupełnie inni ludzie. To, co się udało Putinowi, to pomoc Ukraińcom w odnalezieniu ich własnej tożsamości. To jest inny naród, zdeterminowany i gotów walczyć do ostatecznego zwycięstwa – podkreślał Andrzej Kołodziej.

ua

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj