Zamiast tabletu i smartfona – Poljot, składak, Druh lub Smiena. Komunia kiedyś i dziś

– Kiedyś każdy dostawał mniej więcej ten sam zestaw: zegarek albo rower – najczęściej składak. Marzeniem była wyścigówka. Ja dostałem radziecki zegarek Zaria. Był kwadratowy, a wszyscy mieli okrągłe, więc byłem niepocieszony, wspominał swoją komunię prowadzący Komentarze Mariusz Nowaczyński. Dobrze pamięta swoją komunię Tomasz Gawiński z Tygodnika Angora. – W mieszkaniu, normalnie, był to po prostu obiad po sakramencie. Miałem biały garnitur, czego nigdy nie mogłem zrozumieć, nie za dobrze w tym wyglądałem. Dostałem zegarek Poljot, który nosiłem przez długie lata, i składaka, nie pamiętam jakiej firmy, ale jeździłem nim wiele lat. Dostałem również jakąś świętą książeczkę – modlitewnik i złoty łańcuszek z Matką Boską.

Gawiński ubolewał nad tym, że dzisiejsza komunia polega przede wszystkim na licytowaniu się, kto dostał lepszy prezent. – Myślę, że przeżywanie tego wydarzenia w naszych czasach było zupełnie inne. Mimo młodego wieku mieliśmy większą świadomość tego, że podchodzimy do sakramentu, że to jest uroczystość kościelna i prezenty są jedynie pochodną tego. Dzisiaj młodzi ludzie chyba już tylko patrzą, czy to będzie tablet, iPad czy jakieś cuda na patyku. Nie mówiąc o tym, że wszystko przeniosło się do lokali. Wczoraj byłem w zaprzyjaźnionej restauracji – na najbliższą niedzielę mają już cztery komunie zamówione. To jest złote żniwo dla gastronomików, uważa dziennikarz. 

Prowadzący Komentarze Mariusz Nowaczyński przypomniał, że jeszcze kilkanaście lat temu niewiele można było kupić w sklepach, dlatego nie można było liczyć na oryginalne prezenty. – Wtedy każdy dostawał mniej więcej ten sam zestaw: zegarek, rower – najczęściej składak. Wyścigówka była marzeniem. Ja dostałem radziecki zegarek Zaria. Był kwadratowy, a wszyscy mieli okrągłe, więc byłem niepocieszony, wspominał Nowaczyński. – Nie było wyboru, żeby coś dać. Czasami tylko ktoś dostawał aparat fotograficzny Druh lub Smiena. Czasem wieczne pióro, dodał Gawiński.

– Ja dostałem Poljota 17 kamieni, pochwalił się Dariusz Szreter z Dziennika Bałtyckiego. – Natomiast mój garniturek komunijny to była bardzo interesująca historia. Garnitur był beżowy i zrobiony z włóczki, spodenki były krótkie. Mama uznała, że jasny garnitur to sprawa jednorazowa, więc po uroczystości został spruty… i przerobiony na sukienkę dla mamy.

Jednak zdaniem Macieja Kosycarza z Agencji KFP to dobrze, że dziś obchodzimy komunię inaczej. – Takie były wtedy czasy, byliśmy społeczeństwem uboższym. Ale świat się zmienia. To, że imprezy komunijne przeniosły się do lokali gastronomicznych jest wytchnieniem dla kobiet, dla mam tych „pierwszokomunistów”, które siedziały w kuchni, żeby przygotowywać te przyjęcia. Teraz inaczej mogą przeżyć ten dzień i spędzić czas ze swoim dzieckiem, a nie siedzieć w kuchni.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj