Lipcowa ulewa sparaliżowała Gdańsk. Kto zawinił? „Wyłania się obraz władzy, która źle się komunikuje i lekceważy procedury”

Podejmowanie decyzji z opóźnieniem, kontakt SMS-owy między urzędnikami i nieinformowanie mieszkańców o zagrożeniu – między innymi takie na błędy popełnione podczas lipcowej powodzi wskazał dziennikarz portalu Trójmiasto.pl. Kto powinien ponieść konsekwencje za zniszczenia, jakie ulewa wyrządziła w Gdańsku?
Gośćmi Jacka Naliwajka byli Ryszarda Wojciechowska – Dziennik Bałtycki, Jan Hlebowicz – Gość Niedzielny i Maciej Sandecki – Gazeta Wyborcza Trójmiasto. Głównym tematem rozmowy był raport Macieja Naskręta, dziennikarza portalu Trójmiasto.pl dotyczącego działań władz miasta podczas ulewy w nocy z 14 na 15 lipca.

– Z materiałów wyłania się obraz miejskich służb, które mają problem z komunikacją i przekazywaniem sobie nawzajem informacji, spuszczaniem wody ze zbiorników retencyjnych wyłącznie na papierze. Takie lekceważenie procedur – powiedział prowadzący audycję.

BRAKUJE PROCEDUR

Dziennikarze przyznali, że brakuje procedur przeciwdziałania powodzi. Zwrócili uwagę na zaniedbania ze strony służb miejskich.

– Brakowało procedur. Wszyscy chyba doceniamy, co władze miasta zrobiły po powodzi z 2001 roku: utworzenie nowych zbiorników retencyjnych, umocnienie wałów. Wydano ponad 300 mln zł, tylko co z tego? Mamy te zbiorniki, a nie mamy procedur jak się zachowywać, gdy mamy do czynienia z taką ulewą. Pytania, które trójmiasto.pl zadało miejskim służbom dowodzą, że tych procedur zabrakło – powiedział Maciej Sandecki.

MINĘŁO 15 LAT

– Jeżeli prawdą jest, że służby zawiniły, to chciałabym by wskazano winnych i ich ukarano, bo dalej będziemy się kręcić w tej spirali miasta teoretycznego. Pamiętam powódź z 2001, ale od niej minęło 15 lat. Przez 15 lat powinniśmy się czegoś nauczyć, a jedynie ograniczyliśmy skutki. To za mało – stwierdziła Ryszarda Wojciechowska.

– Po tragedii z 2001 roku największym błędem było niewypracowanie modelu przeciwdziałania powodzi. Z tekstu Macieja Naskręta wynika, że takiego modelu nie ma. Porażające było to, w jaki sposób się komunikowano, a właściwie się nie komunikowano, to było symptomatyczne przy pomocy SMS-ów. Przedstawiciele miasta dzwonili na numer 998, który jest linią publiczną, z której każdy może skorzystać i która, co naturalne, była zajęta – mówił Jan Hlebowicz.

ZANIEDBANIA SŁUŻB

Prowadzący program, Jacek Naliwajek, zwrócił uwagę, że w takich sytuacjach służby często działają lekceważąco.

– Następnego dnia po tej kulminacyjnej nocy poszedłem nad zbiornik retencyjny przy ulicy Subisława. Rozmawiałem z mieszkańcami, którzy relacjonowali, że służby będąc na miejscu przez trzy godziny czekały aż woda zniszczy śluzę, nie zrobiono w tym czasie nic, by zmniejszyć poziom wody i zminimalizować ewentualne skutki zerwania śluzy – mówił dziennikarz Gościa Niedzielnego.

– Może być tak, że prezydent Adamowicz, który ma kłopoty, trochę rozluźnił władze w Gdańsku i pewne rzeczy odpuścił, a służby podległe miastu i urzędowi to wyczuwają i ten rodzaj rozluźnienia przekłada się dalej – komentowała dziennikarka Dziennika Bałtyckiego.

KONSEKWENCJE

Dziennikarze mówili o konieczności pociągnięcia do odpowiedzialności osób, które dopuściły się zaniedbań.

– Jakie konsekwencje można wyciągnąć w przypadku braku procedur? Bo o braku procedur świadczy cały ten wątek opisujący powołanie sztabu kryzysowego. Sztab kryzysowy powinien się zwoływać, gdy poziom wody w zbiornikach przekracza określoną wysokość, a nie wtedy gdy jeden urzędnik z drugim się porozumie za pomocą SMS-ów. Trwało to ponad dwie godziny, a wynikało z braku komunikacji. Najważniejsze jest określenie procedur. Jeżeli będą procedury to będzie można wyciągnąć konsekwencje, bo będziemy wiedzieli, kto je złamał. Dziś nawet nie można do końca tego sprecyzować – powiedział dziennikarz Gazety Wyborczej.

– Jeżeli się nie wskaże pewnych osób, to się wszystko rozmyje, będzie się czekać do kolejnych powodzi, a one będą. Meteorolodzy przestrzegają, że to nie są jednorazowe wybryki natury. Tym bardziej chciałabym, żeby tutaj wyciągnięto wnioski – mówiła Ryszarda Wojciechowska.

– Sztab pewnie wody by nie zatrzymał, ale przynajmniej uprzedziłby mieszkańców, którzy nie zostali uprzedzeni i być może udałoby się chociaż jedną śluzę uratować – odpowiedział na SMS-a od słuchacza prowadzący. – Gdyby zaczęto spuszczać wodę, nie tylko na papierze, to może skutki byłyby nieco mniejsze, więc trochę tej wody udałoby się zatrzymać dzięki działaniu sztabu kryzysowego.

W nocy z 14 na 15 lipca nad Pomorzem przeszła ulewa. W niektórych regionach spadło wtedy 120 mm wody na godzinę. W wielu dzielnicach Gdańska nie było prądu. Potok Strzyża wylał we Wrzeszczu. Niektóre linie tramwajowe nie kursowały, a Pomorska Kolej Metropolitarna, na linii Gdańsk Wrzeszcz-Kartuzy, wznowiła funkcjonowanie dopiero 4 września. Dwie osoby zmarły w wyniku podtopienia.

Posłuchaj audycji:

Rafał Mrowicki/mich
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj