Naukowcy potwierdzają: Na nasze rynki dostajemy towary jakościowo gorsze niż na Zachodzie

Teoretycznie te same produkty, ale z odczuwalnie gorszym składem, trafiają do sklepów Europy Środkowo-Wschodniej. Sprawdzili to naukowcy Wyższej Szkoły Chemiczno-Technicznej w Pradze. Wyniki ich badań mogą zmartwić.

Jak się okazuje, żywność sprzedawana pod tym samym szyldem, co w krajach Europy Zachodniej, w Czechach i na Słowacji jest droższa i gorszej jakości. Dodatkowo, mimo wyższej ceny, ich gramatura jest mniejsza niż w przypadku ich odpowiedników zza granicy.

 

GORSZE PRODUKTY

Przykładów tego typu żywności jest kilka. Paluszki rybne firmy Iglo w Czechach miały w sobie 7 proc. mniej ryb niż w ich niemieckim odpowiedniku. Podobnie jest w przypadku cytrynowej zimnej herbaty Nestea. Produkt na rynkach Europy Środkowo-Wschodniej ma 40 proc. mniej ekstraktu herbacianego.

– Myślę, że to powód, dla którego takim powodzeniem cieszą się sklepiki sprowadzające produkty z Niemiec. To taka nieciekawa tendencja. Możemy poczuć się jako Polacy urażeni. Mamy gorsze żołądki? Jesteśmy gorszą kategorią konsumentów? To nie jest fair. Myślę jednak, że nie znajdę złotej rady na to, jak temu zaradzić. Wiem za to, co ja mogę zrobić: kupować polskie produkty – mówi Małgorzata Tobiszewska, prezes Stowarzyszenia Absolwentów MBA, Instytut Rozwoju Kadr.

Z kolei według Gabrieli Brzezińskiej, prezes biura rachunkowego 2+1, wina – przynajmniej częściowo – może leżeć po naszej stronie. – W Polsce nie wspieramy przedsiębiorców kampaniami, że „polskie to dobre”. Gdybyśmy to robili, wpłynęłoby to pozytywnie na naszą gospodarkę, pozwalalibyśmy rozwijać się naszym przedsiębiorcom i wiedzielibyśmy co oraz od kogo kupujemy – wyjaśnia.

WSZYSTKO ZGODNIE Z PRAWEM

Wyniki badań zostały przez środowiska czeskie i słowackie przyjęte z dużym oburzeniem. „Światowi giganci wychodzą z założenia, że ludom zza dawnej żelaznej kurtyny można opychać byle barachło” – stwierdziła oburzona czeska eurodeputowana Olga Sehnalova.

– Nie wiem czy to nie tylko odczucia konsumenckie. We wszystkich krajach Unii Europejskich obowiązują te same przepisy, szczególnie jeśli chodzi o produkty żywnościowe. One mają określone wymogi wynikające z tych przepisów. Nie określają co prawda składów, ale trzeba je podawać na etykiecie. Jeśli to zjawisko jest prawdziwe, to instytucje państwowe, których mamy bardzo wiele, takie jak sanepidy, instytucje kontroli żywności i żywienia, mają siły, środki i narzędzia, by to sprawdzić i walczyć z nieuczciwością. Dla mnie jednak to wszystko jest trochę przesadzone. Sam jestem producentem żywności i wiem, jak to się odbywa. Zawsze trzymamy się norm i jesteśmy pod kontrolą odpowiednich instytucji – twierdzi Piotr Górski, prezes Gdańskich Młynów.

Interwencja sanepidu jednak nie musi być taka prosta. Do tej pory nikt nie udowodnił, że produkty są szkodliwe dla zdrowia. Chociaż ich składy jawnie pokazują, że jakość wnętrza opakowania została zaniżona, to nie jest to działanie nielegalne. – Mam wątpliwość co do tego, czy sanepid może coś zrobić. Skład nie musi być dokładnie ustalony, a jeśli wszystko mieści się w normach, to producent ma prawo produkować gorszy produkt na inny rynek. Kłopot w tym, że ostatecznie to my korzystamy z czegoś, co jest jakościowo gorsze: skład jest mniej wartościowy, a same produkty mniej wydajne – ocenia Małgorzata Tobiszewska.

O produktach gorszej jakości sprzedawanych w Europie Środkowo-Wschodniej rozmawiali eksperci audycji Ludzie i Pieniądze. Program poprowadziła Iwona Wysocka. Jej gośćmi byli: Małgorzata Tobiszewska – prezes Stowarzyszenia Absolwentów MBA, Instytut Rozwoju Kadr, Gabriela Brzezińska – prezes biura rachunkowego 2+1 i Piotr Górski – prezes Gdańskich Młynów.

Posłuchaj audycji:

 

mili

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj