W Polsce żywność drożeje, a na świecie – przeciwnie. Eksperci: sami się do tego przyczyniamy

(fot. RG)

Dlaczego u nas drożeje żywność, choć na świecie tanieje? Gdzie podział się cukier? Jak duże jest zagrożenie, że jesienią chleb zniknie z półek? Odpowiedzi na te pytania szukaliśmy w programie „Ludzie i Pieniądze”. Gośćmi Iwony Wysockiej byli Paweł Dołkowski, prezes Pomorskiego Hurtowego Centrum Rolno–Spożywczego i Marek Theus, prezes firmy Merkus. 

– Żywność, która tanieje, nie jest produkowana w tym obszarze, na którym my się znajdujemy. Na cenę wpływ ma wiele elementów. Ameryka Południowa nie boryka się z takim problemem energetycznym jak my w Europie, w naszym regionie. Wojna rosyjsko-ukraińska powoduje, że mamy dziś różne zawirowania logistyczne i cena tej logistyki znacząco wzrosła w stosunku do tego, na jakim poziomie była przed wybuchem tego konfliktu. Mam nadzieję, że przed kolejnymi zbiorami, za rok, cena żywności w Polsce będzie się stabilizowała raczej w kierunku malejącym. Mamy dużo na polskim rynku zasobów i możliwości, by cena nie rosła tak drastycznie. Jest to też powiązane z tym, że do tej pory praca rolnika nie była w naszym kraju wyceniana na takim poziomie, jak oczekiwałby ów rolnik. Nasze pensje rosną, a jego wynagrodzenie było stabilne, często na pograniczu opłacalności – wskazał Marek Theus.

– Widać jasno, że odbywa się tutaj gra ceną, ale na to składa się też sytuacja, w której funkcjonujemy. Popatrzymy, ilu uchodźców przybyło do Polski. W samym Gdańsku mamy 160 tys. uchodźców z Ukrainy, co stanowi 25 proc. mieszkańców miasta. Spożycie zwiększyło się więc o 25 proc. Spójrzmy jednak na zestawienie cen: cena ogórka szklarniowego wzrosła o 156 proc. Koszt wytworzenia na pewno nie był tak wysoki, więc możemy tu mówić o cenie spekulacyjnej. Wzrost innych cen: ogórek gruntowy – 51 proc., kapusta – 77 proc., cebula – 23 proc., pomidor malinowy – 48 proc., a sałata lodowa – 8 proc. Ta rozbieżność pokazuje, że toczy się tutaj gra spekulacyjna. My sami, jako konsumenci też przyczyniamy się do wzrostu tych cen. Są zaburzone łańcuchy dostaw, a sklepy wielkopowierzchniowe polikwidowały magazyny, które były kosztem. Dziś logistyka jest tak ustawiona, że ciężarówka jeździ od sklepu do sklepu, wyładowując zamówiony towar, a tego jest tyle, ile sklep przewidywał, że zejdzie – wyjaśnił Paweł Dołkowski. Posłużył się przy tym przykładem cukru. – Wstrzymanie łańcucha dostaw powoduje to, że sklep zamówił np. 100 kg. Wchodzi jeden, drugi, trzeci konsument, kupuje po 10 kg. Okazuje się, że tu, gdzie stał cukier, jest pustka. Wywołujemy w ten sposób panikę. Tak jest z każdym produktem. Przypomnijmy sobie, co było na początku pierwszego lockdownu, kiedy ludzie ustawiali się w kolejkach po papier toaletowy. To jest kula śnieżna, która się nakręca – zauważył.

– W Polsce mamy nadprodukcję cukru. W ubiegłym roku wyprodukowano o 330 tys. ton cukru więcej. Eksport wzrósł o jakieś 10 tys. ton. Siłą rzeczy ten cukier jest, ale przez skrócone łańcuchy dostaw, przetrzymywanie towaru, napędza się psychoza, a psychoza napędza ceny – tłumaczył prezes Renk.

mrud

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj