Nietransparentne działania władz miasta powoli stają się w Gdańsku porządkiem dziennym

W ostatnim czasie pojawiają się informacje dotyczące różnych konkretnych wydatków, przetargów i zamówień władz Gdańska, jak chociażby słynne spotkanie prezydent Dulkiewicz z pracownikami magistratu za prawie 270 tys. zł. Okazuje się, że umowa ze stadionem, na którym ta impreza się odbyła, została podpisana 5 godzin przed wydarzeniem. W „Studiu Polityka” Jarosław Popek rozmawiał na ten temat z Markiem Formelą z „Gazety Gdańskiej” i portalu wybrzeże24.pl oraz Andrzejem Potockim z tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce.pl.

O sprawie jako pierwszy napisał portal wybrzeże24.pl. – Co można zjeść i wypić za 132 216 złotych? Na pewno dużo dobrego jadła popitego przednimi napitkami. Szczególnie gdy fundator godnie przyjmie. Tym razem szczodrym fundatorem okazali się gdańszczanie. Spotkanie prezydent Gdańska Aleksandry Dulkiewicz z pracownikami magistratu opłacili bowiem z własnych kieszeni. Doliczyć trzeba jeszcze 138 tysięcy zł miejskiej spółce za obsługę pracowniczego mityngu – czytamy na portalu.

Czy takie nietransparentne działania miasta to jest już norma w Gdańsku, czy po prostu nie wiemy o wielu rzeczach, które tutaj się działy i dzieją cały czas?

– Niebywała sprawność organizacyjna. To pokazuje, jaki potencjał tkwi w umysłach zarządzających trzecim piętrem gdańskiego magistratu. Daje też jakąś szansę na to, że tym państwu uda się zorganizować – właśnie ze spółką Arena Gdańsk Operator, która posiada gigantyczne, zazwyczaj puste parkingi, bo na ostatni mecz Lechii przyszło jakieś 7 tysięcy kibiców – sprzedaż węgla z ominięciem pośredników, bo skoro można zorganizować imprezę dla urzędników z cateringiem za 132 tysięcy złotych, żeby spotkać się, porozmawiać, podsumować i pocieszyć się po latach pandemii wspólnym byciem – bo takie wyjaśnienie po kilku dniach wydał u siebie rzecznik urzędu – to ja jestem pod olbrzymim urokiem takiej sprawności. Coś jednak dziwnego się dzieje w tak zwanym mieście Gdańsk – używam tego potworka językowego, bo w wielu odpowiedziach używa się właśnie takiego określenia: miasto Gdańsk zdecydowało, miasto Gdańsk podjęło, miasto Gdańsk pomyślało. Miasto Gdańsk to jest pan, pani, my, to są nasze firmy, a w imieniu samorządu odpowiednie osoby są zatrudnione, otrzymują wynagrodzenie, mają określone funkcje, kompetencje. Jak już np. w sprawie konkursu na szefa ECS wzywa się na pomoc ABW, bo miasto Gdańsk jest zaniepokojone, to my, jako mała jego część, jesteśmy zaniepokojeni tym, co się tutaj dzieje i ta sprawa jest takim właśnie emblematycznym przyczynkiem do tego zaniepokojenia – mówił Marek Formela.

To jest tylko jeden z przykładów, które pojawiły się w ciągu ostatnich dni, bo głośno było też na przykład o nieprawidłowościach w Zarządzie Dróg i Zieleni w Gdańsku, gdzie podpisywano różnego typu umowy praktycznie bez kontrahentów lub z jednym kontrahentem, bez pytania innych, albo po prostu bez żadnego nadzoru. W związku z tym radni PiS domagają się odwołania Mieczysława Kozłowskiego z funkcji dyrektora GZDiZ (więcej >>>TUTAJ).

– Z tą odpowiedzialnością jest pewien problem, bo za politykę komunalną, za politykę gospodarczą odpowiadają w imieniu prezydent Gdańska – na podstawie pełnomocnictw – urzędnicy, których powołanie ma charakter decyzji politycznej. Jeżeli więc odpowiedzialny za rozkwit palmy wiceprezydent jest przenoszony następnie na stanowisko w Gdańskiej Agencji Rozwoju Gospodarczego, a prezydent w przeddzień podejmuje decyzję o znaczącej podwyżce dla prezesa, żeby ta eksmisja z urzędu do spółki komunalnej nie była rodzajem kary, tylko stała się rodzajem nagrody, to żyjemy w mieście, w którym słowa zostały pozbawione znaczeń – dodał Formela.

W audycji rozmawiano również o napaści Rosji na naród ukraiński. Kontrofensywa Sił Zbrojnych Ukrainy nie osiągnęła jeszcze punktu kulminacyjnego – twierdzą eksperci z amerykańskiego think tanku Instytut Studiów nad Wojną. Obecnie wojska wkraczają od zachodu do obwodu ługańskiego i zaczynają wyzwalać pierwsze wioski.

– Niewątpliwie możemy mówić o sukcesach sił zbrojnych Ukrainy, zarówno na froncie charkowsko-ługańskim, jak i na południu, czyli w obwodzie chersońskim. Tam wojska ukraińskie atakują z dwóch stron i podchodzą powoli pod Chersoń, kurcząc ten przyczółek rosyjski do wymiarów miasta. Jest nadzieja, że w najbliższym czasie Rosjanie będą musieli się wycofać. Na froncie południowo-wschodnim, czyli w tym bantustanie, jakim jest Ługańska Republika Ludowa, zwana żartobliwie Ługandą, też wdzierają się wojska ukraińskie, próbując odciąć od północy miasta, których zdobyciem Rosja się chwaliła w ostatnim czasie. Ofensywa ta nie postępuje w jakimś szybkim tempie, bowiem Ukraina dba o swoich ludzi i każdy manewr wydaje się być przemyślany, co oczywiście rodzi nadzieje na sukces – tłumaczy Andrzej Potocki.

– Jest on już w pewnym sensie osiągnięty, bowiem odbito już ponad osiem tysięcy kilometrów kwadratowych terenów i widać, że Rosjanie mają za krótką kołdrę. W związku z tym sytuacja strategiczna wojsk moskiewskich na terenie Ukrainy nie jest dobra, można nawet powiedzieć, że jest zła. Stąd te pomysły Putina, m.in związane z mobilizacją, ale również te związane z groźbami użycia broni nuklearnej. Trudno jest do końca powiedzieć, że jej nie użyje, ale moim zdaniem szansa na to jest po prostu minimalna. Amerykańskie środki namierzania, takie jak satelity, śledzą ruchy wojsk Federacji Rosyjskiej. Jesteśmy z tym na bieżąco. Na razie bezpośredniego zagrożenia nie ma, ale Joe Biden ostrzegł świat, że taka możliwość istnieje, bowiem trudno przewidzieć, co się dzieje na Kremlu i jak reaguje Putin, który również w swojej desperacji rozważa taką możliwość – mówił Potocki.

Putin straszy atomem. Prezydent Andrzej Duda wspomniał natomiast ostatnio w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”, że być może warto rozważyć uczestnictwo Polski w programie Nuclear Sharing – amerykanie mieliby przenieść na teren Polski część swojej broni jądrowej, tak jak miało to miejsce w Belgii czy Holandii, i nasz kraj byłby wtedy objęty amerykańskim parasolem ochronnym.

– Wydaje mi się, że jest za wcześnie na takie posunięcia. Słuchałem uważnie Andrzeja Potockiego i jego oceny sytuacji na linii ukraińsko-rosyjskiej i uważam, że może ona w pewnym momencie stać się niezwykle kłopotliwa dla Polski. Przyszłość tego konfliktu jest w tej chwili w rękach amerykańskich i rosyjskich. Jeżeli dojdzie do jakiegoś impulsu między tymi dwoma państwami, biorąc pod uwagę podejrzenie użycia i alokacji broni jądrowej, może to przynieść w jakiś sposób zakończenie tego konfliktu. Jego długoterminowe trwanie dla krajów sąsiedzkich, takich jak Polska, będzie dużym problemem gospodarczym, ale też, z upływem czasu, społecznym – zaznaczył Formela.

aKa

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj