Dzięki Barca, dzięki Lechia, dzięki nam wszystkim

Mecz Lechii z Barceloną dostarczył mi mnóstwa pozytywnych wrażeń. Szacunek dla Barcelony – że nie kręciła tylko przyjechała, zagrała i na pewno chciała zwyciężyć. Szacunek dla trenera Michała Probierza, któremu bardzo zależało na wyniku, a mimo to przy arcykorzystnym remisie, a potem nawet prowadzeniu pozwolił spełniać marzenia wszystkim swoim chłopakom i wpuścił na boisko rezerwowych. Szacunek dla Jarka Bieniuka i Piotrka Grzelczaka, bo kto strzela gole Barcy, to musi być nie byle kto. Chwała nam wszystkim, że stworzyliśmy kolorową atmosferę, dołożyliśmy wyłącznie pozytywnych emocji, że nie obraziliśmy się na Barcelonę i Polish Sport Promotion za odwołanie meczu w pierwszym terminie.
Urażone Lwy Północy nie zorganizowały dopingu, bo uznały, że ceny biletów są zbyt wysokie i że potraktowano ich niezadowalająco. Chodziło z grubsza o za małą pulę preferencyjnych wejściówek. Gest nie wywołał żadnych szkód. Ci, którzy bilety kupili, mieli w sobie tyle pozytywnych emocji i entuzjazmu, że doping (i to fajny) wyszedł sam. I nie ma sensu analizować przebiegu spotkania przez pryzmat katalońskiej listy nieobecnych. Warto raczej zwrócić uwagę na determinację Meesiego, który dał się zmienić dopiero wówczas, gdy doprowadził do wyrównania, a trwało to prawie godzinę. Trzeba odnotować debiut Neymara, który nie czekał do 2 sierpnia na FC Santos, tylko bohaterem Barcy chciał być już w Gdańsku. Nie udało się, bo jak ktoś jest gorszy i słabszy, ale ma większe serce, to w życiu może …. nawet zremisować. I to był najbardziej „zwycięski remis” , jakie znam

 

 

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj