„Myśleliśmy, że straszą nas ślepakami, ale po chwili zaczęli padać ludzie”

– Padło hasło: „Idziemy do przodu!”. Wtedy cała ława zaczęła śpiewać hymn. Byłem wtedy przy betonowym wiadukcie, który jest nad torami. Padły pierwsze strzały, wspominał Jan Gumiński, który był gościem audycji Gdynia Główna Osobista.
W rozmowie z Piotrem Jaconiem uczestnik wydarzeń grudniowych Jan Gumiński opowiedział o przebiegu Czarnego Czwartku w Gdyni.

ROBOTNICY NIE STRZELALI

Gość Radia Gdańsk tłumaczył, że nigdy nie przypuszczał, jak tragicznie może zakończyć się kolejny dzień w pracy. – Tak jak wszyscy pracownicy szliśmy do pracy, a nie protestować. Później mówiono, że strzelaliśmy do wojska i milicji. A ja pytam: czym mieliśmy strzelać? Tym chlebem, który mieliśmy jako kanapki w kieszeniach? – pytał.

STRZAŁY Z OSTREJ AMUNICJI

Jan Gumiński dokładnie opowiedział Piotrowi Jaconiowi, jak wyglądał początek strajku robotników. – Że jest groźnie zorientowałem się, gdy zauważyłem tę dezorganizację. Tłum nacierał i było hasło: „Idziemy do przodu!”. Wtedy cała ława zaczęła śpiewać hymn. Byłem wtedy przy betonowym wiadukcie, który jest nad torami. Padły pierwsze strzały. Niektórzy krzyczeli: „Ze ślepych nas straszą”. Ale po chwili ludzie zaczęli padać – wspominał.

PRZESTRZELONE KOLANO

Złamane kolano i kość strzałkowa. Tak zakończył się udział Jana Gumińskiego w Czarnym Czwartku. Emerytowany robotnik został postrzelony w nogę. – Przód zaczął się cofać. Chciałem się odwrócić, żeby z innymi uciekać. Wtedy usłyszałem głuche uderzenie. Dostałem w nogę i już leżałem na bruku. Pamiętam jeszcze jak 1,5 metra za mną upadła inna osoba. Chyba dostała pociskiem, który przeleciał przez moje kolano – mówił Gumiński.

UCIECZKA W STRONĘ KIOSKU

Jak tłumaczył uczestnik grudniowych wydarzeń, sytuacja nie pozwoliła nawet pomyśleć o rannych kolegach. Trzeba było uciekać. – Było ciemno, więc mało widziałem. W całym tym ferworze nawet nie myślałem, czy to moi koledzy padają. Udało mi się wstać, wtedy nawet nie czułem bólu. Uciekałem w stronę kiosku ruchu, który był przy zejściu z wiaduktu. Z każdym metrem coraz mniej czułem nogę. Dopiero przy kiosku zauważyłem jak bardzo jest zakrwawiona. Koledzy z kwatery pomogli mi wejść na wiadukt – opowiadał.

Cała audycja:

Piotr Jacoń/Wiktor Miliszewski

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj