Podróż statkiem miała uchronić przed Armią Czerwoną, a stała się śmiertelną pułapką. Tragedie podczas ewakuacji z Pomorza w 1945 r.

 – Około dwóch milionów ludzi, w tym ponad milion cywilów uciekło przez morze przed zbliżającą się Armią Czerwoną – mówi w audycji dr Marcin Westphal, wicedyrektor Narodowego Muzeum Morskiego. To nie była bezpieczna podróż. Doszło wtedy do największej w historii katastrofy morskiej, czyli zatonięcia statku „Wilhelm Gustloff” 30 stycznia 1945 r.

– Badaczom udało się ustalić, że zginęło ponad 6600 osób. Ale nie wiadomo, ilu było pasażerów. Mogło być 8000, a niektórzy twierdzą, że nawet 10 000 – dodaje dr Westphal. Później sowieckie pociski spowodowały zatonięcie jeszcze dwóch jednostek z uciekinierami. 16 kwietnia na statku „Goya” zginęło co najmniej 6000 osób. 10 lutego zatonął „Steuben” i życie straciło około 4500 osób.

– Tonęły też mniejsze jednostki. Trudno oszacować skalę strat w ludziach – mówi wicedyrektor Narodowego Muzeum Morskiego. Ewakuację z Królewca do Gdańska przeżył Kazimierz Brandt, który urodził się w Klonówce koło Starogardu Gdańskiego. Zmuszono go do służby w niemieckiej armii. Kiedy ta zaczęła przegrywać, musiał przez zamarznięte morze wycofywać się na Pomorze. Fragment jego relacji prezentujemy w audycji. O tragedii ludzi przeprawiających się po skutym lodzie Zalewu Wiślanego opowiada szef Działu Dokumentacji Filmowej Waldemar Kowalski. Natomiast kierownik Działu Zbiorów Wojciech Łukaszun pokazuje dzwon z zatopionego statku. Na zdjęciu: Prezentowany na wystawie stałej Muzeum II Wojny Światowej dzwon z zatopionego statku „Wilhelm Gustloff”.

 

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj