LASS, Liss, Lor i Yak. To nie szwedzka wyliczanka, lecz nazwy tylko niektórych z zespołów, które zagrały drugiego dnia na Soundrive Festiwal. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a po mocnym pierwszym dniu festiwalu, wszyscy uczestnicy mieli zaostrzone oczekiwania wobec muzycznych doznań.
Wbrew podobieństwu nazw grup, było bardzo różnorodnie pod względem stylów muzycznych. Doskonale sprawdził się układ kilku scen, gdyż każda z nich zapewniała inne warunki akustyczne. Energetyczny zastrzyk zapewniły młode brzmienia. Lor – nastolatki z Krakowa, pomimo młodego wieku zaprezentowały bardzo dojrzały projekt muzyczny, pozbawiony całkowicie elektronicznych brzmień. Nieco starsi chłopacy z Liss, formacji przybyłej z Danii zauroczyli publiczność ciepłymi głosami i doskonałym basem w aranżu.
ZACZAROWANA PRZESTRZEŃ
Zupełnie inna atmosfera panowała na scenie kameralnej W4, Moriah Woods artystka pochodząca z USA zupełnie zaczarowała tą przestrzeń. Na środku pogrążonej w ciemności hali budynku stoczniowego, w kręgu zaledwie kilku industrialnych lampek i wszechobecnym zapachu maszynerii, rozbrzmiewały dźwięki banjo i magnetyczny głos Moriah.
FESTIWALOWY KLIMAT
Warto zajrzeć też na otwartą dla wszystkich darmową scenę kontenerową, gdzie można poczuć na świeżym powietrzu prawdziwie festiwalowy klimat. Wczoraj gościł tam m. in. ekscentryczny duet Bart Cathedral grający eksperymentalną mieszankę electro i metalu. Na ulicy Elektryków czekają również na wszystkich: strefy relaksu, otwarte do rana bary i alejka z foodtrackami.
Przed nami trzeci, ostatni dzień festiwalu, warto naładować muzyczne baterie, bo następna taka okazja obcowania ze światową niszową sceną alternatywną – dopiero za rok.
Hanna Berenthal/amo