Pozowali mu Ciechowski i John Cleese. Zdjęcie u Andrzeja Świetlika chce mieć każdy [WYWIAD]

Anna Przybylska, Justyna Steczkowska, Czesław Niemen czy też Ryszard Kalisz. Między innymi te osoby stawały przed obiektywem Andrzeja Świetlika. Sama taka możliwość oznacza, że jest się „kimś”. W czym tkwi fenomen jego portretów, a także o najnowszej wystawie grupy artystycznej Łódź Kaliska, która będzie miała miejsce wkrótce w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie wybitny fotograf opowiada naszej reporterce.

Grupa Łódź Kaliska, której jest współzałożycielem, wystartuje z nowym projektem po dłuższym czasie przerwy. Wernisaż wystawy odbędzie się 7 kwietnia 2017 roku o 19:30.

Hanna Berenthal, Radio Gdańsk: Przeszukałam internet w poszukiwaniu tematyki wystawy Łodzi Kaliskiej, która wkrótce będzie miała miejsce w Sopocie. Nic nie znalazłam…

Andrzej Świetlik: Wystawa ma tytuł „Parada wieszczów” i składa się z kilku rozdziałów, które realizujemy od kilku lat. Przede wszystkim obracać się będzie wokół zagadnienia romantyzmu polskiego, ale już pierwszy rozdział, który jest poświęcony Stefanowi Żeromskiemu, z romantykami nie ma wiele wspólnego, a być może nawet jest w pewnej opozycji.

Stefan Żeromski był przede wszystkim pozytywistą. Od niego zaczęła się cała historia, ponieważ zaproponowano nam w Muzeum Narodowym w Kielcach, żeby zrobić wystawę, w której byłby jakiś motyw rodem z ich zbiorów. I kiedy przejrzeliśmy cały katalog, jedynym dla nas ciekawym elementem było Muzeum Żeromskiego w Kielcach. To była fantastyczna postać. Człowiek bardzo nowoczesny, myślący do przodu. Zrobiłem wówczas w Kielcach sondę uliczną, pytałem przechodniów – co lub kto jest największą ikoną Kielc. Okazało się, że majonez kielecki. Wobec czego zrobiliśmy wystawę „Stefan i Majonez”. Dwie ikony w jednym projekcie.

Więc wystawa będzie wychwalała romantyzm czy ustawi się w opozycji do niego?

Kiedy ta wystawa została zrobiona, stwierdziliśmy, że może rzeczywiście dotknijmy tego romantyzmu polskiego, jedną z jego cech jest to, że wciąż czyni wiele nieszczęść. Wciąż odwołują się do niego osoby, które tak naprawdę psują Polskę. Myślą kategoriami romantycznych bohaterów, krwawiących i nieszczęśliwych. Zamiast myśleć nowocześnie, pozytywnie. Dlatego postanowiliśmy się trochę przyczepić do tych wątków romantycznych, które mimo wszystko otaczają kulturę polską jak złe duchy.

Kogo więc będą dotyczyły kolejne wątki wystawy?

Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, jest jeszcze Jan Kochanowski – znowu jako wyjątek. Studiując materiały o Kochanowskim i jego utwory, wyszło na to, że był bardzo nowoczesnym poetą jak na swoje czasy. Wybitny umysł, świetnie wykształcony, znający Europę. Dużo podróżował i studiował za granicą, był też sekretarzem królewskim. Nie będąc wykształconym duchownym, został proboszczem. Co nie znaczy, że Mickiewicz nie posługiwał się genialnie słowem. Świetnie pisał, natomiast motywy, jakie poruszał, mają niedobry wpływ na sposób myślenia społeczeństwa. Można to porównać do „Bitwy pod Grunwaldem” Matejki. To obraz, który pokazuje nieprawdę, jest tylko nawiązaniem do czegoś, co faktycznie istniało. Natomiast dzieci uczy się w szkole historii tamtego czasu, mając za ilustrację ten obraz, który jest po prostu fikcją Matejki.

Jako ostatni element tej wystawy jest „Szarża Ułańska”. To film, który jest zapisem performance’u zrobionego przed trzema laty w Sokołowsku pod Wałbrzychem. Bazowaliśmy na formach urządzeń sportowych, które w potocznym słownictwie są nazywane kozłami/końmi. Na takich koniach zasiadły nasze muzy, zupełnie nagie, miały tylko czapki szwoleżerów i szable. Wokół nich chodziła procesja uczestników tego zjazdu. Był też ekran, gdzie wyświetlały się filmy Łodzi Kaliskiej. Szarża była stojąca, kino było ruchome.

Wieszczem był także Norwid, czemu nie znalazł się w tej grupie?

Planowaliśmy się nim zająć, ale… nie podołaliśmy. Nie znaleźliśmy patentu na niego. Nie dało mu się przypiąć łatki. Zostawiliśmy Norwida, ponieważ to jest odrębny przypadek. Jest tak niezwykle ciekawy w formie, bogaty. Często przekornie bogaty. Nie dało się. Może dlatego, że mamy do niego największy szacunek?

Od jakiegoś czasu nie było o Was głośno, co się stało?

Grupa działała i działa cały czas, ale być może w pewnym momencie nastąpił po prostu przesyt Łodzią Kaliską. Najpierw był okres medialny, potem paradadaistyczny – to lata ’80. Wtedy było najwięcej hałasu wokół grupy. Następnie tworzyliśmy pastisze malarstwa, ta praca sprawiała mi olbrzymią frajdę, bo to były takie mini performance dla fotografii. Następnie zajęliśmy się pop-artem, jednak i te działania po jakimś czasie nam się znudziły. Właśnie wtedy zabraliśmy się za „Wieszczów”.

Przyglądając się Pańskim portretom można stwierdzić, że w zasadzie każdy jest zupełnie inny. Zazwyczaj fotografowie posiadają utarte patenty, co sprawia, że zdjęcia nawet różnych ludzi są w jakimś stopniu do siebie podobne. Tak nie jest w Pańskim przypadku. Skąd Pan czerpie do tego inspirację?

Każdy człowiek jest inny. Nie można wszystkich traktować jedną miarą, wtedy wyjdzie nam chińska armia. To nie ma sensu. Ja nie mam jakiegoś patentu na to. Wiele rzeczy składa się na to, że akurat tego dnia, w tym miejscu, z tą osobą powstają takie zdjęcia. Nawet gdyby były robione z tą samą osobą, ale innego dnia – byłyby po prostu inne.

Może największym patentem jest, żeby uciekać od standardów fotograficznych. Powtórzeń, które gdzieś są wbite jako wzorce. Chociaż i tak nie zastanawiam się nad tym za bardzo.

Wszystko wychodzi w toku pracy?

Staram się mieć jakiś rysunek, który będzie pierwiastkiem osobowości tego człowieka, który mógłbym przenieść na obraz. Niemniej to jest nadal intuicyjne szukanie. Chciałbym mieć ślad naturalnego zachowania, które się wyraża przez fizyczność.

Niektóre pańskie portrety są wręcz groteskowe, zastanawia mnie jak jest Pan w stanie wzbudzić zaufanie modela i przekonać go do publikacji takiego zdjęcia? Ludzie zazwyczaj lubią zdjęcia, na których wychodzą „ładnie”.

Przy okazji robię też zdjęcia poprawne, jak do dowodu niemalże, ale nie mam z nich żadnej frajdy. Z przekonaniem modeli nie mam specjalnego problemu, poza tym staram się nie przeginać zanadto i nie publikować zdjęć, które są krzywdzące. Chociaż posiadam też zdjęcia, które nie poszły do publikacji, bo model się nie zgodził.

Ile czasu przeciętnie poświęca Pan na sesję portretową?

Tu też nie ma reguł. Nie lubię pracować szybko, mieć za mało czasu. Sesje, które funkcjonują w obszarze wizerunkowym czy biznesowym, zwykle trwają dwie – trzy godziny. Jeżeli są to bardzo proste zdjęcia, np. drużyny sportowej, potrzebuję minimum pół godziny na jedną osobę. Nie tylko fotografowania, ale po prostu wspólnego bycia, rozmowy. Fotografowanie jest tylko jednym elementem sesji. Bywają też sesje dłuższe, które trwają np. sześć godzin.

Czy inspiruje się Pan pracami innych fotografów? Innymi słowy czy ma Pan swoich mistrzów?

Bardzo mało. Szanuję wszystkich klasycznych mistrzów typu Avedon, Penn czy Robert Frank, ale też lubię tych zwariowanych i współczesnych np. La Chapelle’a. Jest paru takich, których lubię i szanuję, ale nie po to, żeby oglądać ich prace i odtwarzać je potem. Raczej żeby mieć świadomość jako nauczyciel w szkole. Nie staram się nawiązywać do stylów innych fotografów, chociaż może się tak czasem zdarzać, że znając jakieś materiały człowiek robi to podświadomie.

 

Hanna Berenthal

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj