Opuszczony dom, las, młodzi ludzie. Przypomina Wam to coś? Ale „Wilkołak” to nie jest stereotypowy horror

Już sam tytuł „Wilkołak” brzmi bardzo groźnie. Już pierwsza scena jest bardzo okrutna. Przygotowałem się na momenty dużego strachu. Okazało się, że może to i horror, ale tylko trochę. W „Wilkołaku” najbardziej poruszająca jest sama fabuła. Po przegranej Niemców w II Wojnie Światowej nie wszyscy więźniowie obozów koncentracyjnych są rozstrzelani. Niektórzy przeżyli. Tak jest z grupą dzieci, wokół której toczy się cała historia. Trafiają one do opuszczonego domu w lesie. Chwilę po tym – to oczywiste – widzimy już pierwszego trupa. 

Film z pewnością ma wiele atutów. Warto zwrócić uwagę na doskonałe efekty castingów – każde dziecko wywołuje w widzu odpowiednie emocje. Niektóre można od razu pokochać, inne potrafią trochę wystraszyć (na przykład Władek bardzo przypominał mi Kevina z Sin City). Mimo że to zagubione sieroty, nie można im ufać. Dzieci są brudne, głodne i wychowywały się w warunkach, które w dużej mierze wypleniły z nich człowieczeństwo. Co do aktorów, to duże wrażenie zrobiła też Sonia Mietielica, która była liderką grupy dzieci.

Duże gratulacje ekipie filmowej należą się też za pracę ze zwierzętami. To, że przystosowanie ich do potrzeb kamery jest piekielnie trudne – to sprawa oczywista. Tutaj świetnie pokazano sforę wygłodniałych psów, które potrafią wzbudzić strach i respekt.

„Wilkołak” mimo kilku plusów, mimo fabuły z mocnym początkiem, pozostaje filmem, obok którego jak najbardziej można przejść obojętnie. To miał być horror-thriller, wyszło bardziej ani to, ani to. W momencie, gdy przyzwyczajamy się do obecności sfory psów, napięcie po prostu schodzi.

 
Ogólna ocena: 6,5/10
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj