Tak naprawdę każdy, kto chciałby wejść na urodziny byłego prezydenta Lecha Wałęsy do ECS-u, mógł to zrobić. Nikt nie pytał mnie o zaproszenie. Wiem, że pan prezydent hołduje zasadzie „Gość w dom Bóg w dom”, dlatego mimo braku zaproszenia wraz z innymi dziennikarzami poszłam do ECS.
– A gdyby nagle w drzwiach pojawili się jego koledzy z opozycji, których nazywa dziś oszołomami? – spytał mnie młody dziennikarz, który przepuścił mnie w drzwiach. – Wałęsa znalazłby dla nich miejsce przy stole i ugościł? – pytał.
Pytanie trafne. Odkąd Lech Wałęsa wyprawiał urodziny do stołu nie byli zapraszani tzw. „przeciwnicy” z Solidarności. Ale to nie zawsze byli jego przeciwnicy. Kiedyś mówili sobie po imieniu. Za Aleksandrem Kwaśniewskim też Wałęsa nie przepadał, a gość z Warszawy przychodził z prezentem pod pachą i to nie raz.
„CZARNA LISTA” GOŚCI
W kolejce stali w ciągu tych lat różni ministrowie, Milczanowski, Wachowski, były szef UOP Gromosław Czempiński (bez prezentu, ale za to z Moniką Olejnik), redaktorzy Michnik, Bober, Wołek, Lis. Ale nie było na tych imprezach nigdy Andrzeja i Joanny Gwiazdy, braci Kaczyńskich, Anny Walentynowicz, Krzysztofa Wyszkowskiego, Andrzeja Kołodzieja, śp. Alojzego Szablewskiego, Alicji Kowalczyk z zakładowej Solidarności, dziewczyn z wydziału W-4, chłopaków z pierwszego Prezydium Solidarności np. Z. Złotkowskiego T. Moszczaka czy S. Fudakowskiego.
To tylko kilka nazwisk z „czarnej listy”. Zawsze gniotło mnie to pytanie. Dlaczego? Nigdy się nie dowiedziałam czy nie było ich na liście, bo nie chciał tego Wałęsa? Czy nie byli akceptowani przez „dwór”. Czy może sami nie przychodzili, bo nie potrafili się już bawić z Wałęsą. Listę obecnych zawsze otwierali ci sami koledzy i koleżanki z „bezpiecznej opozycji” i to nie zmieniło się nigdy. Teraz te pytania zostaną już zawsze bez odpowiedzi. Bo czas na wspólne urodzinowe „pogaduchy Solidaruchów” minął. I zapewne nie wróci.
A to przecież na spotkaniach takich jak urodziny najlepiej pogadać i wypić „karniaka” za błędy przeszłości. Powiedzieć słowa, które w innej sytuacji nie chcą przejść nam przez gardło. Oczyścić atmosferę. Kłótnię łatwiej przełknąć między tostami i sałatką jarzynową. Szczera rozmowa może więcej przynieść niż wielogodzinne dyskusje lub rozmowy w Sejmie czy Belwederze. Komunikacja przez „media” zakończona w sali sądowej nie wyszła żadnej ze stron na dobre.
TOAST
Lech Wałęsa nie znał wielu ludzi którzy przyszli wczoraj na jego 74. urodziny. A jednak szarmancko ich witał. To „bezpieczne” urodzinowe towarzystwo właśnie takie jest i takie ma być. Mimo że niektóre twarze tak naprawdę są obce i nieznane. Dopiero startujące na politycznej karuzeli. Ktoś komuś załatwił zaproszenie. Ktoś kogoś wprowadził na imprezę. Ale czy na pewno ten „tłumny” „bezpieczny” toast był Wałęsie potrzebny?
Pamiętam, że kilka lat temu chciał zrezygnować z tych imprez. Może było warto? I tu dochodzę do smutnego wniosku. Myślę, że ten urodzinowy skład gości zawsze jest taki „bezpieczny”. Bo „pokłóceni” z jubilatem nigdy by nie przyszli spróbować urodzinowego tortu po tym, co Lech Wałęsa mówił i robił przez lata. Jak traktował dawne znajomości. Ale też oni nie najlepiej czasem traktowali Wałęsę.
Wiem, że do niektórych torebek z prezentami Lech Wałęsa nawet nie zajrzał. Przed rokiem spytałam, co chciałby dostać na urodziny. Wałęsa powiedział mi wprost: „nic”.
– Mam wszystko. Niczego nie potrzebuję.
– A ludzie? – spytałam.
– Człowiek jest zawsze sam – odpowiedział Wałęsa.
Gdy tym razem na urodziny do niego przyszło 350 osób, przypomniałam sobie te słowa. Kiedy obserwowałam przez ostatnie 20 lat osoby stojące w kolejce do składania życzeń – czasem bardzo długiej – myślałam o tych stojących rzędem papierowych torbach w kwiatki z butelkami wódki lub wody kolońskiej najlepszych marek od nieznanych mu osób.
Na tych urodzinach pojawiły się młode panie i panowie z młodych, nowych partii. Bordowa marynarka Mateusza Kijowskiego wyjątkowo pasowała do okolicznościowych „dekoracji” politycznych. I do pomadek liderek zaprzyjaźnionych partii. W tym roku najlepiej bawiła się delegacja nowych politycznych yuppies z Nowoczesnej. Ale czy w tym towarzystwie świetnie bawił się jubilat?
Mam jednak wrażenie, że najlepszy prezent, który Lech Wałęsa zrobiłby sobie sam to inny skład gości od przyszłego roku. Lech Wałęsa zwykł mawiać „Boże chroń mnie od przyjaciół, bo z wrogami sam sobie poradzę”. Ale na tych urodzinach „wrogów” przecież nie było.
Kolejne urodziny za rok. Zawsze jest szansa na „osobistą” i odświeżoną listę gości. I na toasty wolne od politycznych podtekstów.
A ze swojej strony zamiast banalnego „Sto Lat” nadal i z uporem składam jak co roku swoje życzenia dla Prezydenta Lecha Wałęsy. Mój toast to niezmiennie „Duc in Altum” Panie Prezydencie. W końcu jesteśmy nad morzem.
Anna Rębas