Ustawa obniżająca emerytury pracowników aparatu represji PRL, która właśnie weszła w życie, znalazła oczywiście aktywnych krytyków.
Wśród nich – działaczy organizacji Obywatele RP, pułkownika Mazgułę, autora znanego bon motu o „wysokiej kulturze stanu wojennego”, a także czołowych polityków Platformy Obywatelskiej. Dla tych ostatnich każda okazja, niechby i absurdalna, jest dobra do zaatakowania obecnego rządu – tym razem za „naruszanie prawa do jednakowego traktowania obywateli”. Odezwał się również niezawodny przy takich okazjach Rzecznik Praw Obywatelskich, który – co warto zaznaczyć – nie raczył nigdy zainteresować się prawami socjalnymi osób prześladowanych przez komunizm. Przy okazji przypomniano płomienne wystąpienie posła Borysa Budki, byłego ministra sprawiedliwości w rządzie Platformy Obywatelskiej i PSL, w którym tenże nazwał byłych funkcjonariuszy SB „obrońcami naszego bezpieczeństwa”.
Jak wiadomo, żyjemy w czasach, w których odwracanie znaczenia podstawowych pojęć staje się już normą, a narzucane nam „poprawności” paraliżują zdrowy rozsądek. Ale nazywanie ubeckiej roboty dbaniem o bezpieczeństwo obywateli to już czysta aberracja. To kpina z tysięcy ofiar tamtego systemu: więźniów stalinowskich katowni, ginących żołnierzy wyklętych, demonstrantów zabijanych i represjonowanych podczas kolejnych „polskich miesięcy” mających doprowadzić nas do wolności.
Kiedy ona nadeszła, dla funkcjonariuszy dawnego aparatu władzy stała się czasem synekur i całkiem wygodnego życia, często kosztem praworządności i społecznego poczucia sprawiedliwości. Co sprytniejsi przejmowali banki i prywatyzowane fabryki, pilotowali interesy zachodnich inwestorów, pozostawali w sądach, mediach i służbach specjalnych, zakładali nowe telewizje. Dokonywali bezkarnie milionowych przekrętów. Mówiąc Jerzym Urbanem, byłym rzecznikiem stanu wojennego – „wyżywiali się”. Tym, którzy się wtedy nachapali, nic już nie zaszkodzi.
Ale przecież nie o szkodzenie tu chodzi, lecz o zwykłą sprawiedliwość. Nie można nagradzać za służbę złu, za ubezpieczanie opresyjnej władzy i poddaństwa obcemu pod każdym względem imperium. Średnia ZUS-owska emerytura, z której utrzymują się miliony Polaków, nie jest żadną karą, zaś płaczliwe tony niektórych „poszkodowanych” są po prostu żenujące. Jakimże kontrastem w stosunku do nich jest wieloletnie godne milczenie dawnych działaczy podziemnej „Solidarności”, często klepiących prawdziwą biedę czy chorujących w wyniku doznanych represji. Tu, panie Budka, chodzi o elementarną sprawiedliwość i postawienie na nogach tego, co 28 lat temu, po „okrągłym stole”, postawiono na głowie.
Na koniec przypomnienie. Wśród pracowników SB trafiali się także Sprawiedliwi. Nie było ich wielu, ale byli. W latach 1980., w okresie podziemnej „Solidarności”, wspierali ją ryzykując wiele, nawet życiem. Za swą odwagę, uczciwość i prawdziwą służbę dla Ojczyzny zasądzono im wtedy wieloletnie wyroki więzienia oraz milionowe grzywny. Najbardziej znany spośród nich to kpt. Adam Hodysz, pozostali, przynajmniej w Gdańsku, to: sierż. Piotr Siedliński, por. Ryszard Olszewski, ppor. Zbigniew Kubiak i por. Witold Baranowski. Prawie nic nie wiemy o ich zasługach. Napisał o nich w swojej książce „Moja Solidarność. Fakty, zdrady, nadzieje”, czytanej rok temu na antenie Radia Gdańsk, Andrzej Michałowski. Wiem, że pamięta o nich także, m.in. w kontekście owych regulacji emerytalnych, Stowarzyszenie „Godność” skupiające więźniów politycznych czasów PRL. Trzeba tego dopilnować: tacy ludzie nie powinni zostać tymi zmianami dotknięci.
Andrzej Liberadzki