Na polskich stadionach dbałość o pamięć historyczną i poszanowanie tradycji jest czymś normalnym. 13 grudnia, 1 września, 17 września, 1 sierpnia – to daty, które dla środowisk kibicowskich były ważne nawet wówczas, kiedy polityka historyczna miała być powodem do wstydu. Obecnie, gdy w Polsce rządzi koalicja przywiązująca olbrzymią wagę do edukacji historycznej, do obalania utrwalonych przez lata zakłamań o naszej najnowszych dziejach, tym bardziej dziwi to, co wydarzyło się 13 grudnia na stadionie w Gdańsku. Tego dnia kibice Lechii szykowali patriotyczną oprawę nawiązującą do rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. To nic nowego, to trójmiejska norma. Oprawy w wykonaniu kibiców z Gdańska i Gdyni związane z wojną, wydarzeniami grudniowymi (zarówno z 1970 jak i 1981 roku) były regularnie prezentowane na stadionach Arki i Lechii. Nie inaczej miało być i 13 grudnia 2017. Biało-zieloni przygotowali oprawę, której jednak nie obejrzeliśmy w trakcie meczu z Pogonią.
Kibice z Gdańska jako winnych tego stanu rzeczy jednoznacznie wskazują policję, która miała zająć kibicowski magazyn i uniemożliwić prezentację oprawy. Policja zasłania się argumentami, że przy prezentacji oprawy istniało ryzyko odpalenia rac, co jest zakazane. Stanowisko policji nie przekonuje jednak ani kibiców, ani klubu Lechia Gdańsk, ani zewnętrznych obserwatorów. Przedstawiciele trójmiejskich kibiców są wściekli – w dniu tak ważnym dla ich środowisk uniemożliwiono prezentację patriotycznej oprawy. Mówią wręcz o policyjnej prowokacji. Klub jest bardziej dyplomatyczny, ale jednoznaczny – w swoim oświadczeniu pisze o zastrzeżeniach co do zasadności i sposobu działań policji. I domaga się powołania komisji przy wojewodzie, która ustali, co się stało 13 grudnia 2017 roku na ich stadionie.
Trzeba powiedzieć jasno: uniemożliwienie prezentacji patriotycznej oprawy – w tym miejscu i w tym czasie – nie miało żadnego uzasadnienia. Szacunek dla historii i uczczenie pamięci ofiar stanu wojennego to wartości tak ważne, że wszystkie służby państwowe powinny traktować je priorytetowo. Szczególnie doceniać i wspierać. 13 grudnia gdańscy kibice zamiast skorzystać z takiego wsparcia, natrafili na kompletne niezrozumienie – na funkcjonariuszy w kominiarkach blokujących magazyn z ich dekoracją. Argumenty policji, które do tej pory poznaliśmy, nie przekonują. Środki pirotechniczne, choć formalnie zakazane, są obecne na polskich stadionach od lat. I nawet jeśli policja uznała, że akurat tutaj i akurat w tym czasie trzeba poważniej zająć się problemem, to należało to zrobić ze szczególnym wyczuciem i zrozumieniem chwili. Tym samym gdańska policja, nie pierwszy raz zresztą, zachowała się jak słoń w składzie porcelany.
Jeżeli istniały obawy, że dojdzie do złamania prawa, trzeba było wejść w dialog z kibicami i klubem. Ustalić zasady prezentacji, wyjaśnić wątpliwości. Zatrzymać ewentualną pirotechnikę i w końcu zezwolić na prezentację. Po ludzku docenić trud i postawę polskich kibiców wrażliwych na wyższe wartości. W taki sposób, Panie Komendancie, także kształtuje się kulturę i lepsze obyczaje na naszych stadionach, na czym przecież powinno Panu zależeć. Takiego elastycznego podejścia najwyraźniej zabrakło.
13 grudnia w Gdańsku policja zachowała się nazbyt restrykcyjnie, być może nie zdając sobie sprawy z wydźwięku swoich działań. Jeśli natomiast dobrze wiedziała, co robi, wdając się w jakieś (postkomunistyczne?) polityczne gierki – reakcja władz na jej zachowanie powinna mieć charakter dyscyplinarny. Tak czy inaczej, efekt działania gdańskich stróżów prawa jak na razie okazał się fatalny.
Artur Kiełbasiński