Byłem na uroczystości wręczenia stypendiów prezydenta miasta w dziedzinie kultury. Termin nieprzypadkowy – wtorek godzina 14:00 – między jednym a drugim spotkaniem prezydenta. Zastałem 20 ludzi czekających w wielkiej sali posiedzeń rady miejskiej. Nikt im nie zaproponował kawy. Nikt nie zaproponował im wody. Przyzwyczajeni, pewnie i tak nie chcieliby. Szybkie wręczenie dyplomu. Podpis w protokole, zdjęcie z prezydentem i do widzenia. Scenariusz prosty i od lat niezmienny. Między 20 osób rozdzielono 40 tysięcy złotych jednorazowego stypendium. Średnio to mniej niż najniższa krajowa. I do tego prezydent, mówiący, że kultura jest dla niego bardzo ważna. Sam był przez wiele lat dyrektorem Starogardzkiego Centrum Kultury i pamięta jak trudno spiąć budżet kultury. A teraz… No cóż, Kaczmarski kiedyś śpiewał, że „etykę cel uprościł”.
Pytałem, kiedyś urzędników, dlaczego stypendia rozdawane – bo trudno mówić o wręczaniu – w takich warunkach. W odpowiedzi usłyszałem, że artyści chcą mieć pieniądze jak najszybciej na kontach. Przypomina to trochę fast food, pełen sztucznych składników. Prezydent udaje zadowolonego, bo stypendia rozdane. Urzędnicy udają zadowolonych, bo kolejne wydarzenie zrealizowane. Artyści udają zadowolonych, bo choć trochę pieniędzy dostali. Tylko gdzie tu miejsce na sztukę?