Arka w finale Pucharu Polski (?) Czy można to jeszcze zepsuć?

Trzy do zera w Suwałkach – taką zaliczkę wypracowała sobie Arka w pierwszym meczu półfinału Pucharu Polski. Gdynianie jedną nogą są już na Stadionie Narodowym. Ostatnio forma drużyny Grzegorza Nicińskiego nie tyle wzbudza niepokój wśród kibiców, co wywołuje pytanie: czy można to jeszcze zepsuć?

Rok 2017 Arka zaczęła od dwóch porażek, ale trudno było oczekiwać od żółto-niebieskich pozytywnych wyników przeciwko Legii Warszawa i Zagłębiu Lubin. Przy odrobinie szczęścia gdynianie mogli jednak zremisować przynajmniej jeden z tych meczów. Kolejne dwa spotkania przyniosły falę optymizmu. Pokonanie 4:1 Korony Kielce przywróciło spokój w tabeli, a 3:0 z Wigrami Suwałki wywołało euforię, bo awans do finału Pucharu Polski wydawał się już praktycznie pewny. Wyniki zaciemniły jednak późniejszy obraz gry podopiecznych Grzegorza Nicińskiego. Tak podsumowaliśmy mecz w Suwałkach:

Arka nie zagrała porywającego meczu. Długimi fragmentami dawała się zdominować na boisku, ale perfekcyjnie wykorzystała wszystkie trzy najlepsze okazje do zdobycia bramki. Żółto-niebiescy pokazali na boisku dojrzałość i jedną nogą są w finale Pucharu Polski, ale jeżeli marzą o zdobyciu trofeum, muszą poprawić grę w ofensywie. Na ekstraklasowego rywala pokroju Lecha Poznań lub Pogoni Szczecin taka gra nie wystarczy.

Po powrocie na ligowe boiska gdynianie wyrwali jeszcze punkt Cracovii, chociaż gdyby nie błędy arbitra, to „Pasy” zainkasowałby komplet punktów, a następnie przegrali 1:4 z Lechem Poznań, 2:3 z Piastem Gliwice i 2:4 z ostatnim w tabeli Górnikiem Łęczna. Porażka z „Kolejorzem” była łatwa do usprawiedliwienia – Arka była po prostu kolejną ofiarą maszyny Nenada Bjelicy. Pechowa była przegrana w Gliwicach, ale klęska przeciwko najgorszej drużynie obecnego sezonu, w dodatku na własnym stadionie, nie jest możliwa do wytłumaczenia.

Żółto-niebiescy mają dwa poważne problemy. Pierwszy to brak klasowego napastnika. Drugi – luka na środku obrony. Zimą do Gdyni trafili Przemysław Trytko i Josip Barisić. Były zawodnik Korony wywalczył sobie miejsce w składzie, chociaż tylko raz zagrał pełne 90 minut, ale jego forma pozostawia wiele do życzenia i trudno oczekiwać, że w kluczowym momencie sezonu będzie w stanie zapewnić odpowiednią ilość goli. Ściągnięty z Piasta Gliwice Chorwat do tej pory tylko trzy razy pojawił się na boisku i strzelił jedną bramkę. Nie ma wątpliwości, że póki co to największe transferowe rozczarowanie w Trójmieście.

Na pozycji stopera sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Trener Niciński ma do wyboru Michała Marcjanika rozgrywającego pierwszy sezon na poziomie ekstraklasy, Krzysztofa Sobieraja, który przez pierwsze jedenaście meczów w sezonie nie pojawił się na boisku nawet na minutę, beznadziejnie prezentującego się Dawida Sołdeckiego oraz Przemysława Stolca. W meczu z Górnikiem parę środkowych obrońców tworzyli Sobieraj z Sołdeckim i po fatalnym błędzie drugiego z nich Javi Hernandez bez problemów zdobył pierwszą bramkę.

Nadzieją dla kibiców powinna być perspektywa szansy na historyczny sukces, która musi zmobilizować piłkarzy. Gdynianie mają już bilet do Warszawy na wyciągnięcie ręki, ale – jak pokazała najnowsza historia Ligi Mistrzów – każda przewaga jest możliwa do roztrwonienia. Pozostaje mieć nadzieję, że żółto-niebiescy potrafią uczyć się na czyichś błędach.

Początek meczu Arka Gdynia – Wigry Suwałki we wtorek o godzinie 18:00.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj