Może być pierwszym mieszkańcem Pomorza, który zdobędzie Koronę Ziemi. Na osiem najwyższych szczytów już wszedł, teraz pozostał mu najtrudniejszy krok – zdobycie Mount Everest. Gdynianin – Krzysztof Sabisz – wyrusza w podróż życia, którą zadedykuje swojemu tacie. – Podczas przygotowań do ostatniego szczytu miałem przykrą sytuację rodzinną. W wieku 62 lat zmarł mój tata. Gdybym mógł cofnąć czas – nie zdecydowałbym się na podróż. Ciężko jest mi zebrać myśli i skupić się na wejściu na szczyt. Jestem jednak przekonany, że tam będę mógł się „zresetować” i będzie to dla mnie dodatkowy impuls. Na razie ciężko jest mi się z tym pogodzić – podkreśla podróżnik, który przez 2 miesiące będzie walczył z własnymi słabościami i nieprzewidywalną górą.
„GÓRA GÓR”
Nie można napisać gotowego scenariusza przed podróżą na Mount Everest. Wszystko weryfikuje góra. To ona pozwala nam wejść i zejść. Gdynianin ma tego świadomość, ale jak podkreśla – bez planów i marzeń życie byłoby nudne. – Na ten moment nie można nawet przewidzieć, co stanie się w base campie. Dojście to tego momentu wydaje się najłatwiejsze, ale historia pokazuje, że i tam wielu ludzi zakończyło swoją przygodę z górami. Niedawno było trzęsienie ziemi, zeszła lawina i w obozie, w którym zaczynamy walkę o Everest, zginęło kilkanaście osób. Była to ogromna tragedia. Nikt nawet na dobre nie rozpoczął przygody z górą. Everest jest nieprzewidywalny, podobnie jest z życiem. Planujemy jedno, a życie i tak napisze swój scenariusz. Trzeba jednak mieć plany i wierzyć w to, co się robi – mówi Sabisz.
DLA TATY
Kilka dni przed podróżą Krzysztofowi zmarł tata. Pogodzić się ze stratą nie jest łatwo, ale podróżnik wierzy, że szczyt to jedyne miejsce, aby się pożegnać. – Patrząc logicznie, będę najbliżej nieba. Na tej wysokości latają jambojety. Jak się uda wejść, to być może będę miał chwilę na refleksję i rozmowę. Mam nadzieję, że tam uda się sobie wytłumaczyć, dlaczego tak się stało.
CIĘŻKIE MIESIĄCE
Podróż zaczyna się w pociągu do Warszawy. Stamtąd Sabisz wyruszy samolotem do Stambułu, a z niego czeka go lot do Katmandu. – Stamtąd lot na lotnisko Lukla w Nepalu, które w rankingu najniebezpieczniejszych lotnisk świata zajmuje pierwsze miejsce. Po wylądowaniu zaczynamy podróż pieszą. Wspinamy się do base campu (5360 m n.p.m), do którego powinniśmy dotrzeć 9-10 dnia podróży i dopiero tam rozpocznie się prawdziwa przygoda. Tam musimy przejść aklimatyzację. Jednym z najbardziej niebezpiecznych punktów podróży jest przejście przez „Ice Fall”. Tam czeka nas przejście po drabinach związanych sznurami. Potem już tylko czekanie na dobre warunki pogodowe i atak szczytowy – wymienia Sabisz.
ŚMIERCIONOŚNA GÓRA
Co roku Mount Everest zbiera śmiertelne żniwo. Najczęstsze przypadki śmierci to upadki, lawiny, a także skutki choroby wysokościowej. Decyzja wejścia na Mount Everest wiąże się z wyborem grupy, która nas tam wprowadzi. Ważna jest historia lidera, a także doświadczenie szerpów. – Na podróży nie można oszczędzać. Można wydać 20 tysięcy dolarów i najprawdopodobniej nie wejść, a można wydać 60 tysięcy dolarów i mieć pewność, że pójdziesz z doświadczoną grupą. Nie oszukujmy się. Każdej grupie przydarzyła się śmierć. Lider, z którym ja będę szedł, był na szczycie dwanaście razy i to jest dla mnie najważniejsze. Nie chcę wiedzieć, ile miała ofiar – zaznacza podróżnik.
NIC ZA CENĘ ŻYCIA
Krzysztof Sabisz zdaję sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie wejście na Mount Everest. Podkreśla jednak, że w trudnych momentach nie postawi wszystkiego na jedną kartę. – Będę bardzo ostrożny. Po śmierci taty, w Polsce, zostają same moja mama i siostra. Moim marzeniem jest wejście na szczyt, ale nic za cenę życia. Nie dopuszczam takiej myśli. Na okrągło z tym walczę. To wszystko dojdzie do mnie, gdy będę już na miejscu. Gdy zacznie się wspinaczka i zacznę widzieć zwłoki, które tam zostały. Nie można ich stamtąd zabrać ze względu na wysokość i ogromne koszty. Jednego może to sparaliżować, a drugiego popchnąć do przodu, dodać rozwagi i świadomości, że nie można tutaj zostać.
„NIE ODKŁADAJMY MARZEŃ TYLKO NA MARZENIA”
Czego możemy życzyć Krzysztofowi? – Wejścia i zejścia przede wszystkim. Nie mam parcia i ciśnienia. Ten wyjazd dobrze mi zrobi. Będę mógł się zresetować i odciąć od tego co tutaj na miejscu. Mam nadzieję, że inaczej spojrzę na życie. Ta podróż pokaże mi, że trzeba korzystać z życia, jeżeli mam taką okazję. W sumie mało tego czasu zostało i za dużo jest do zrobienia. Dlatego jeżeli chcemy coś zrobić, to zróbmy to i nie odkładajmy marzeń tylko na marzenia, podsumowuje gdyński podróżnik.
Posłuchaj całej rozmowy Wojtka Luścińskiego z Krzysztofem Sabiszem: