Ocalił życie towarzyszowi wspinaczki. Być może czeka go amputacja. Nie wszedł na Mount Everest, ale i tak jest bohaterem

Rocznie w drodze na szczyt Mount Everest ginie kilkunastu śmiałków. Gdynianin Krzysztof Sabisz w podróż życia wyruszył z myślą, by pożegnać się z tatą, który odszedł kilka tygodni przed wyjazdem do Nepalu. Tam jednak doszło do tragicznych komplikacji. – Przecież tam jest najbliżej nieba – mówił przed wyjazdem Krzysztof Sabisz. Na szczyt Mount Everest wejść się nie udało. Po drodze stracił kompana, drugiego uratował przed pewną śmiercią. Bohater z Gdyni przebywa w szpitalu i jedyną informacją, którą posiadamy, jest ta o możliwej amputacji jednego z palców.

NAJBLIŻEJ NIEBA

Gdy rozmawiałem z nim pierwszy raz – żałował. Żałował, że nie zobaczy swojej ukochanej drużyny na stadionie narodowym. Wiedział, że w Warszawie stanie się cud. Na słowa „Arka Gdynia” w jego oczach widać błysk. Na stadionie się wychował, za klubem jeździł po całej Polsce. Podkreśla, że bez żółto-niebieskich barw życie byłoby ciężkie.

Od finału Pucharu Polski ważniejszy był jednak jego życiowy cel – Mount Everest. Kilka tygodni przed wyjazdem odszedł jego tata. Gdy poruszyłem ten wątek w jego oczach zauważyłem łzy. To całkowicie normalne, ale Krzysztof nie okazywał słabości. – Patrząc logicznie, będę najbliżej nieba. Na tej wysokości latają Jumbo Jety. Jak się uda wejść, to być może będę miał chwilę na refleksję i rozmowę. Mam nadzieję, że tam uda się sobie wytłumaczyć, dlaczego tak się stało. 

BOHATER W OBLICZU TRAGEDII

Wejść się nie udało. Do upragnionego szczytu zabrakło 175 metrów. Nie można rozpatrywać tego jako porażki Krzysztofa – wręcz przeciwnie. Jest bohaterem. Według szczątkowych informacji uratował kompana podróży przed pewną śmiercią. Grupie nie udało się uniknąć tragedii. W drodze na szczyt zmarł inny towarzysz wspinaczki. 

Krzysztof wiedział, że nie może ryzykować. – Będę bardzo ostrożny. Po śmierci taty, w Polsce, zostają same moja mama i siostra. Moim marzeniem jest wejście na szczyt, ale nic za cenę życia. Nie dopuszczam takiej myśli. Na okrągło z tym walczę. To wszystko dojdzie do mnie, gdy będę już na miejscu. Gdy zacznie się wspinaczka i zacznę widzieć zwłoki, które tam zostały. Nie można ich stamtąd zabrać ze względu na wysokość i ogromne koszty. Jednego może to sparaliżować, a drugiego popchnąć do przodu, dodać rozwagi i świadomości, że nie można tutaj zostać – mówił przed wyjazdem.

Nie został. Jest w szpitalu. Według naszych informacji być może czeka go amputacja jednego z palców. Informacje są szczątkowe, gdyż z Krzysztofem nie ma kontaktu, a o jego dalszych losach będziemy informować na bieżąco.

Wojciech Luściński
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj