Dzięki Biba, że byłaś. Agnieszka Bibrzycka oficjalnie zakończyła karierę

W czerwcu 1999 roku siedziała na trybunach katowickiego Spodka i płakała, słuchając Mazurka Dąbrowskiego. Miała 17 lat i wiedziała, że chce być po tamtej stronie. Stanąć obok Małgosi Dydek, jej starszej siostry Kasi, Joasi Cupryś, Doroty Rożek, Beaty Binkowskiej.

Zawzięta Ślązaczka rodem z Mikołowa, co postanowiła – spełniła. Po dwóch latach była już klubową koleżanką mistrzyń Europy. Po dwóch kolejnych uznano ją za najlepszą koszykarkę Europy. Mistrzynią jednak nie została. Nasza drużyna w 2003 roku zajęła w Eurobaskecie bardzo dobre, ale tylko czwarte miejsce.

SŁAWA I BOGACTWO

Biba odbiła sobie wszystko , wygrywając ze Spartakiem Moskwa Euroligę, wcześniej zdobywając po cztery razy mistrzostwo Polski i Rosji oraz Turcji na deser. Błyszczała w WNBA, gdzie w barwach San Antonio Silver Stars spędziła lato roku 2004, 2005 i 2006.

Przez cztery sezony znosiła dyskomfort życia na Uralu. Zimą w Jekaterynburgu bywało nawet 40 stopni poniżej zera. Na rozgrzewkę pozostawał półmilionowy kontrakt wyrażony w dolarach.

MIŁOŚĆ I RODZINA

Agnieszka w życiu prywatnym zachowała umiar i rozsądek. Dlatego niezależnie od bajońskich gratyfikacji, rozwiązała kontrakt z mistrzem Rosji. „Przyczyny osobiste” oznaczały rychłe macierzyństwo. Na świat przyszła Małgosia, potem mama pograła jeszcze zawodowo w koszykówkę, ale po urodzeniu Jasia zakończyła zawodowe granie.

„Mój Bartek” – tak mówi o mężczyźnie swego życia, wyrozumiałym partnerze i opiekuńczym ojcu. To także biznesmen, który robi interesy na rynku nieruchomości, bo głupio byłoby pozostawać na utrzymaniu kobiety. Nawet, jeżeli to bliska przyjaciółka siostry.

PO PROSTU BIBA

Gdy szukam najwłaściwszego słowa, oddającego osobowość Agnieszki Bibrzyckiej, nie znajduję wielkich słów. Ona jest po prostu… normalna. Talent odziedziczyła po mamie, również bardzo dobrej koszykarce – Danucie Ditmer-Bibrzyckiej. Poparła to pracą i mądrymi decyzjami w wyborze zawodowej drogi. Niczego w swoim życiu nie zepsuła.

Pracuje w koszykówce, nie narzuca dzieciom sowich marzeń, nie ma problemów z zachowaniem kobiecego powabu i wciąż przykuwa wzrok nienaganną sylwetką.

DZIĘKUJEMY

W przerwie meczu finałowego o Puchar Polski oficjalnie pożegnaliśmy jedną z dwóch najlepszych polskich koszykarek w historii. Z Małgosią Dydek oraz koleżankami z Gdyni zapisała najpiękniejsze karty w historii klubowej koszykówki. Final Four w Lievin w 2002 roku w Pecsu w 2004 r. to były jedne z najbardziej emocjonujących wydarzeń, które zdarzyło mi się przeżyć. Kiedy włączam kalejdoskop sportowych wspomnień, to widzę Bibę przemykającą pod koszem i wychodzącą na „czystą” pozycję, skąd w bardzo elegancki sposób rzuca piłkę do kosza. Wszystko praktycznie bez uśmiechu  i emocji, bo dla Biby trafić do kosza to jak bułka z masłem. W jej wykonaniu nawet ta zwyczajna bułka zawsze była przysmakiem.

Włodzimierz Machnikowski

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj