Człowiek honoru i tytan pracy. Andrzej Grubba – gdyby żył, skończyłby 60 lat

Potrafił oddać wygrany punkt rywalowi. Punkt na wagę zwycięstwa. Został za to uhonorowany Nagrodą Fair Play UNESCO. Swą karierę budował z żelazną konsekwencją.

Przyniosło Mu to w większości brązowe trofea mistrzostw świata i Europy. Złoto wywalczył tylko raz w mikście w Barcelonie w 1982 roku. Jego partnerką była Holenderka Bettina Vriesekoop.

Pierwsze miejsca zajmował także w Pucharze Świata sześć lat później oraz w plebiscycie na najlepszego polskiego sportowca roku 1984.

Był jednym z najlepszych tenisistów stołowych świata lat 80. Zmarł 21 lipca 2005 roku. Gdyby żył, dziś skończyłby 60 lat.

PERFEKCJA

We wszystkim dążył do doskonałości. Był czołowym lekkoatletą szkoły podstawowej w Zelgoszczy, liderem kadry młodzieżowej piłkarzy ręcznych powiatu starogardzkiego, bardzo dobrym piłkarzem-amatorem i znakomitym tenisistą stołowym.

W swej koronnej dyscyplinie na szczyty dotarł dzięki olbrzymiej determinacji i pracowitości.

AURA

„Gruby” roztaczał wokół siebie bardzo pozytywną aurę. Był uczynny, grzeczny i sympatyczny. Porażał „chłopięcym” uśmiechem. Ludzie lgnęli do Niego, a on znakomicie czuł się w towarzystwie. Lubił „zaszpanować”, dlatego u schyłku kariery bardzo chętnie rozgrywał efektowne „pokazówki”. Jego rywale w większości stawali się także przyjaciółmi. Chętnie dzielił się doświadczeniem i bogactwem, do którego doszedł uporem i pracą. Pomógł wielu ludziom. Na tenisowe salony wprowadził swego następcę Lucjana Błaszczyka

OSTATNIA PIŁKA

Po bardzo owocnym pobycie w Niemczech, gdzie zakończył karierę a potem organizował sportowe życie w landzie, w którym mieszkał, wrócił do Polski.

Dalej promował swą dyscyplinę, koncentrując się zarówno na wielkim wyczynie, jak i sporcie dzieci i młodzieży. Jesienią 2004 roku usłyszał fatalną diagnozę : uciążliwy kaszel i trudności z oddychaniem, to nie astma, tylko choroba nowotworowa.

Sport nauczył Go walki do końca, do ostatniej piłki. Wiosną 2005 roku wyjechał na turniej do Azji jako dyrektor reprezentacji Polski. Pamiętam wywiad, w którym mówił o tym, że pokonał chorobę dzięki temu, że nigdy się nie poddał. Latem nastąpił nawrót.

Zmarł wczesnym rankiem 21 lipca w wieku zaledwie 47 lat.

Ostatnie dni spędził na poziomie -1 swego domu w Sopocie. Upały bardzo Go męczyły, a tam było chłodniej. W małym pokoiku na półkach stało kilkaset pucharów zdobytych w czasie trwającej ponad 20 lat zawodowej kariery. To był najpewniej ostatni obraz z doczesności.

Do historii przeszedł jako wielki sportowiec, szlachetny człowiek, odpowiedzialny ojciec rodziny i Przyjaciel nas wszystkich, którzy mieliśmy szczęście spotkać Go na swej drodze.

Włodzimierz Machnikowski

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj