Błażej Augustyn w szczerej rozmowie: „Tylko tchórz nie przyzna się do depresji. W życiu strzeliłem sobie kilka samobójów” [WYWIAD]

m00099840

m00096125Fot. Krzysztof Mystkowski/KFP

– A Marco Giampaolo? On teraz prowadzi trzech Polaków w Sampdorii. Patrzysz na to i myślisz, że trafili pod dobre skrzydła czy uważasz, że mogli trafić lepiej?

– Ja bardziej patrzę na to przez pryzmat tego, z jakimi trenerami miałem okazję pracować, bo było ich mnóstwo. Teraz większość z nich jest w bardzo dobrych zespołach. Marco Gimpaolo bardzo dużą uwagę przywiązywał do defensywy, choć z ostatnich opowiadań znajomych z Włoch słyszałem, że zmienił to całkowicie. Wtedy przez większość treningu pracowaliśmy nad obroną, bardzo mało poświęcał ofensywie. Miał taki zamysł i u nas to bardzo dobrze funkcjonowało.

– A jak wyglądało jego podejście do piłkarzy?

– Giampaolo był bardziej ojcowski. Dobra dusza, zawsze porozmawiał, dał dobrą radę. Nie był zimnym trenerem.

– Pamiętasz z tamtego okresu Ezequiela Schelotto?

– Tak, Argentyńczyk. Później grał bodajże w Interze, tak?

– Teraz jest w Brighton w Premier League. Czy on już wtedy zapowiadał się na piłkarza, który może dużo osiągnąć?

– Przede wszystkim był bardzo szybki, miał dobre warunki fizyczne i nie wahał się w grze jeden na jednego, więc nie dziwi mnie to.

– A Maxi Lopez? Jak wspominasz pobyt z nim, bo podejrzewam, że to też był bardzo ciekawy człowiek?

– Tak, Maxi był specyficzny. Dużo fajnych chwil razem przeżyliśmy i mamy wspomnienia. Napastnikiem był wybornym, bo po przyjściu od stycznia do czerwca strzelił około dwunastu bramek i pomógł nam w utrzymaniu.

– Ale pewnie kilka włoskich lokali też mógł, i do tej pory mógłby, przedstawić?

– Myślę, że moglibyśmy się wymieniać listami.

– W Catanii spotkałeś się też z Edgarem Canim. Pamiętasz go? Był już wtedy po pobycie w Polonii Warszawa, wspominał coś?

– Tak, tak, pamiętam Edgara. Z nim też dużo przeżyłem (śmiech). Wspominał, że fajnie mu się grało, ale potem wyszło jak wyszło i wrócił do Włoch. Tam się czuje najlepiej, widziałem na Instagramie, że ma tam też żonę. Najważniejsze, żeby się czuć dobrze, nieważne gdzie.

– O jednym mówisz, że dużo z nim przeżyłeś, o drugim to samo, uśmiechasz się przy tym, więc zapytam inaczej: czy jest jakiś piłkarz z tamtego okresu w Catanii, z którym nie przeżyłeś dużo?

– No to była wybitna szatnia. Osiągnęliśmy w tamtym okresie ósme, historyczne miejsce w Serie A. Było wielu wspaniałych zawodników, którym się teraz dobrze wiedzie. Mieliśmy bardzo fajny kontakt. Przynajmniej raz w miesiącu była organizowana kolacja, a po dobrych meczach jakaś dyskoteka na plaży. Fajnie się wszyscy bawiliśmy, fajnie graliśmy. Do dzienniczka wspomnień mogę wiele wpisów z tamtego czasu dodać.

– Podczas gry we Włoszech byłeś chyba najbliżej gry w reprezentacji. Dlaczego, Twoim zdaniem, ostatecznie do niej nie trafiłeś?

– Najbliżej byłem chyba podczas gry w Górniku Zabrze. Miałem wtedy bezpośredni kontakt z trenerem, który mówił mi wprost, że chciałby mnie sprawdzić. Wtedy znowu przydarzyła mi się dość brzydka kontuzja. We Włoszech dochodziły mnie słuchy, ale bardziej prasowe. Nigdy w życiu nie miałem kontaktu z trenerem Smudą, więc nie wiem, czy byłem blisko czy daleko.

– Czasami tak kopią piłkę, że nie zajarzysz, o co w ogóle chodzi w meczu – to Twoje słowa o ekstraklasie. Dalej tak jest, czy coś się zmieniło?

– A z którego to roku?

– 2011.

– No właśnie, minęło już siedem lat. Od tego czasu wiele się w moim życiu i głowie pozmieniało. Kiedyś tak to wyglądało. Moje słowa nie były zbyt ładnie wypowiedziane, pewnie mówiłem na arogancie i nie zwracałem na to uwagi. Choć myślę, że w tamtym czasie nasza piłka tak wyglądała. Długie wybicie, walka i co wyjdzie, to wyjdzie. Teraz można spojrzeć na te lepsze drużyny z naszej ligi i widać, że każdy chce rozgrywać, próbuje zrobić przewagę czy wygrać pojedynek. Wydaje mi się, że kiedyś było tego znacznie mniej.

– To jeszcze jeden cytat. „Zauważ, że prawie każdy jeden, który wraca, nic tutaj nie pokazuje.” Czy Ty, patrząc teraz na siebie, pokazałeś już coś?

– Ja dalej tak samo uważam. Większość z nas zagranicą gra z lepszymi zawodnikami, przyzwyczaja się do lepszego stylu. Kiedy wracamy, zastajemy bardzo dobrze przygotowanych zawodników, którzy często mają nad tobą fizyczną przewagę. Wydaje mi się, że zagranicą bardziej gra się w piłkę, jest więcej jakości i nie ma tyle fizycznej gry.

– Łatwiej jest wyjechać zagranicę i tam się odnaleźć, czy wrócić i odnaleźć się tutaj?

– To zależy, dla którego zawodnika.

– A dla Ciebie?

– Mi zawsze lepiej było zagranicą. Mam łatwość w zdobywaniu kontaktów, jestem bardziej nabuzowany, skupiony na celu i go dopinam. Mój przyjazd do Lechii był trochę wyboisty. Nie trenowałem długo, a z biegu wszedłem i trener Nowak chciał, żebym grał. Doprowadziło to do tego, że podupadałem fizycznie i nie doganiałem nikogo. Teraz, po przepracowanym okresie przygotowawczym, od razu widać różnicę.

– Zarabiałeś od lat jako piłkarz, wiem, że inwestowałeś w mieszkania, jesteś już zabezpieczony na życie po karierze czy od razu ruszysz w biznes, bycie dziennikarzem, trenerem?

– Jeszcze nie planowałem, chociaż już coraz bliżej końca niż początku. Mam jakieś swoje inwestycje, mój bardzo dobry przyjaciel pomaga mi w wielu kwestiach i wiem, że razem będziemy działać. W jakiej dziedzinie, i co robić, jeszcze nie zdradzę, bo nie ma to sensu. Na pewno chodzić po PKS-ie nie będę.

– Jeszcze jeden Twój cytat, w kontekście tego, czego nauczyłeś się we Włoszech. „Strzelisz samobója, no trudno, za chwilę możesz strzelić dwa gole przeciwnikowi.” To pasuje do Ciebie bardziej piłkarsko – patrz mecz z Jagiellonią w zeszłym roku – czy życiowo?

– Hmm… Chyba bardziej życiowo, bo wiele samobójów sobie strzeliłem, ale to były bardziej samobóje pod względem kontuzji. Przez nie musiałem się cofać i potem nadrabiać. To był największy ból, dlatego bardziej pasuje to życiowo. Na boisku są różnego typu sytuacje. Mój samobój z Jagiellonią był bardzo pechowy, ale zdarzył się. To już minęło, nie wróci. Trzeba patrzeć na to, co z przodu, a nie z tyłu.

– Łatwiej jest poradzić sobie na boisku – w ekstraklasie czy lidze zagranicznej – czy w życiu?

– Na to co w życiu mamy jakiś wpływ. Możemy to kontrolować, uczyć się, brnąć w to i sobie radzić. Na boisku są sytuacje, na które nie mamy w ogóle wpływu. Są przeciwnicy, którzy równie dobrze grają w piłkę i mogą zrobić wszystko, a ty tego nie przewidzisz.

– Kilka lat temu powiedziałeś, że niczego nie żałujesz. Możesz to dzisiaj szczerze powtórzyć?

– Pewnie znalazłbym jakieś sytuacje, których żałuję, ale jeżeli spojrzeć na moje życie, to widocznie taka była moja droga. To co będzie, to będzie, a to co było, już było. Tyle. Jakbym wiedział, co stanie się każdego następnego dnia, to pewnie wszystko w moim życiu potoczyłoby się inaczej.

Rozmawiał Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj