Limit pecha wyczerpany. Lechia w Płocku robiła, co mogła, ale zdobyć prawidłowego gola nie dała rady

Piłkarze Lechii dwukrotnie pakowali piłkę do bramki Wisły Płock, trzykrotnie trafiali futbolówką w obramowanie, a mimo to przegrali 0:1. Gdańszczanie robili, co mogli, ale z tak dużą dawką pecha wygrać nie mogli. Lechia ruszyła na Wisłę jakby chciała rozstrzygnąć mecz w pierwszych dwudziestu minutach. Biało-zieloni już w pierwszych minutach byli bliscy gola, ale strzał Rafała Wolskiego instynktownie zatrzymał Bartłomiej Żynel. Po nieco ponad kwadransie gry jeszcze bliżej szczęścia był Michał Nalepa, ale z najbliższej odległości trafił w słupek. Po kolejnych 180 sekundach jego wyczyn powtórzył Daniel Łukasik, choć pomocnik uderzał spokojnie z ponad dwudziestu metrów. Wydawało się, że lada moment piłka wyląduje w bramce gospodarzy, a tymczasem gdańszczanie niespodziewanie stanęli. Do końca pierwszej połowy nie stworzyli już sobie dogodnej sytuacji.

„Nafciarze”, którzy cudem przetrwali pierwsze dwadzieścia minut bez strat, otrząsnęli się i zaczęli nacierać. Obrona gdańszczan nie była monolitem i momentami wyglądało to naprawdę groźnie, ale dzięki nieporadności gospodarzy do przerwy utrzymywał się bezbramkowy remis.

POWTÓRKA Z ROZRYWKI

W drugiej połowie mieliśmy powtórkę z rozrywki. Podopieczni Piotra Stokowca znów rzucili się do ataku i zaprocentowało to rzutem karnym, po nierozważnym faulu Ricardinho na Lukasie Haraslinie. Do piłki podszedł Flavio i – a jakże – trafił w słupek. Portugalczyk skutecznie dobił futbolówkę do bramki, ale sędzia nie mógł uznać gola, ponieważ nikt w między czasie piłki nie dotknął. Najlepszy strzelec Lechii sześć minut później znów wpakował piłkę do bramki, ale tym razem arbiter dopatrzył się zagrania ręką, choć powtórki bynajmniej wątpliwości nie wyjaśniły. A nawet jeżeli to Portugalczyk dotknął piłki ręką, bramka powinna zostać uznana, ponieważ zagranie nie było rozważne, więc zgodnie z przepisami goście powinni prowadzić. Wyglądało to tak, jakby strzelenie Wiśle prawidłowego gola było wręcz niemożliwe.

A gospodarze znów przetrwali trudny moment i tym razem okazali się bardziej skuteczni. Karol Angielski wykorzystał gapiostwo defensywy gdańszczan, zamknął długie dośrodkowanie i z najbliższej odległości nie dał szans Zlatanowi Alomeroviciowi.

BRAMKA ZAKLĘTA

Od tego momentu znów rozpoczęło się natarcie Lechii. Gdańszczanie dwoili się i troili, wprowadzony na boisko Jakub Arak próbował nawet przewrotki, ale tego dnia piłka do siatki gospodarzy wpaść po prostu nie chciała. Dariusz Dźwigała kilka tygodni temu pytał retorycznie, czy ktoś rzucił na jego drużynę klątwę. Tym razem o to samo może zapytać Piotr Stokowiec, bo aż niewiarygodne wydaje się, że mając tak wiele sytuacji, biało-zieloni wracają z Płocka bez choćby jednej zdobyczy bramkowej. Gdańszczanie nie wygrali trzeciego ligowego meczu z rzędu, znów nie skończyli meczu z czystym kontem, ale o kryzysie mówić chyba nie można. W Płocku biało-zieloni przegrali po prostu z pechem.

Wisła Płock – Lechia Gdańsk 0:1

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj