Miała być walka o mistrzostwo, były słaby styl i kolejna porażka. Lechia przegrywa w Poznaniu i na pewno nie zdobędzie tytułu

Piłkarze Lechii po raz kolejny przegrali w grupie mistrzowskiej. Gdańszczanie w Poznaniu zaprezentowali się bardzo słabo, jedynym pozytywnym akcentem była ładna bramka Michała Maka, ale poznaniacy z goli cieszyli się dwukrotnie. Ta porażka definitywnie przekreśla szanse biało-zielonych na zdobycie mistrzostwa Polski. Środa, godzina 20:30, kibicowski organizm instynktownie spodziewa się piłki na poziomie Ligi Mistrzów. To nawyk, przyzwyczajenie. Zwłaszcza po tym, co serwowały ostatnio największe europejskie kluby. Pustkę w oczekiwaniu na finałowy pojedynek Liverpoolu z Tottenhamem wypełnia przedostatnia kolejka Lotto Ekstraklasy. Grupa mistrzowska, cztery mecze jednocześnie, dla gdańszczan tym ciekawiej, że Lechia dalej ma szanse na mistrzostwo. Nie może być tak źle, prawda?

SAMOBÓJ AUGUSTYNA

No cóż, jednak może. Przez niespełna godzinę w rozgrywanych równolegle czterech meczach padła jedna bramka. Mateusz Wieteska pokonał własnego bramkarza. Mało imponujące? To chwilę później tę sztukę powtórzył Błażej Augustyn. Przypadkowa, niefortunna, ale jednak samobójcza bramka i Lech prowadził 1:0. Trzeba jeszcze dodać, że gdyby nie niezrozumiałe zachowanie Joao Nunesa, nic by z tej akcji Lecha nie było. Portugalczyk interweniował jednak tak, że pozwolił Kamilowi Jóźwiakowi na spokojnie przyjęcie piłki i później dogranie w pole karne.

MAK DAŁ NADZIEJĘ

Wyglądało to naprawdę źle, bo Lechia była po prostu słabsza od gospodarzy. To Lech miał inicjatywę, to Lech utrzymywał się przy piłce i stwarzał groźne sytuacje. Piotr Stokowiec zareagował wprowadzając Lukasa Haraslina za absolutnie nieprzydatnego Mateusza Żukowskiego i Mateusza Sopoćkę za Patryka Lipskiego, ale tym razem to nie rezerwowi wystąpili w roli głównej. Po raz drugi w ciągu kilku dni niezastąpiony okazał się Michał Mak. Dośrodkował Filip Mladenović, a skrzydłowy z woleja nie dał szans Jasnimowi Buriciowi. Bramka palce lizać, ale wciąż niewiele dająca, bo potrzebne było przecież zwycięstwo.

FATALNA KOŃCÓWKA

Wydawało się, że Lechia musi rzucić do ataku wszystkie siły. Tak podpowiadał rozsądek, bo co gdańszczanie mieli do stracenia? Trzecią pozycję w lidze mają zapewnioną od dawna, szansa na mistrzostwo bez wygranej uciekała bezpowrotnie. Tymczasem nie było huraganowych ataków, szaleńczej pogoni za bramką i innych aktywności z tego rodzaju. Była jedna okazja Stevena Vitorii, który za lekko uderzył głową, a poza tym? Kilka niemrawych prób kontrataków, kilka irytujących strat, a na samym końcu – bramka Darko Jevticia, która przekreśla marzenia o wicemistrzostwie. Zaprojektował ją Krzysztof Kołodziej, dograł w pole karne, a Jevtić w stylu Tomasza Frankowskiego pokonał Zlatana Alomerovicia.

KONIEC MARZEŃ O MISTRZOSTWIE

To nie był dobry mecz Lechii, to nie był mecz nawet poprawny. Gdańszczanie nie potrafili na dłużej zagrozić Lechowi, długimi momentami byli bezradni, pod koniec spotkania też sfrustrowani, jak Haraslin, który obejrzał żółtą kartkę i w ostatnim meczu sezonu na pewno nie zagra. Biało-zieloni stracili szanse na mistrzostwo, wciąż mogą jeszcze zdobyć srebrne medale, ale w tym wypadku też nie wszystko zależy już od nich. Muszą wygrać ostatni mecz, liczyć na porażkę Legii Warszawa i korzystniejszy bilans bramkowy. Możliwe? Tak, ale na pewno nie w takim stylu, jak w Poznaniu.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj