Sto procent Sobiecha w Sobiechu i gol podany na tacy. Lechia dalej niepokonana, ale mogła być znów zwycięska

Piłkarze Lechii z problemami, ale utrzymali miano niepokonanych w ekstraklasie. Pierwsza połowa w dużej części była w wykonaniu biało-zielonych świetna. Dużo ciekawych, niekonwencjonalnych zagrań i sporo zagrożenia pod bramką Jagiellonii. O drugiej można powiedzieć to samo, ale opisując grę białostoczan. Skończyło się remisem 1:1. Są takie sytuacje, w których dokładnie widać, jaką człowiek ma naturę. Zachowuje się dokładnie zgodnie ze swoim charakterem. Jedną z takich chwil miał w 25. minucie meczu Artur Sobiech. Dośrodkowanie Filipa Mladenovicia z lewej strony było raczej z tych mniej udanych, bardziej świeca niż wypieszczona piłka między linię obrony a bramkarza. Mówiąc szczerze, wyglądało to raczej na zagrożenie, z którym goście spokojnie powinni sobie poradzić. Otóż nic bardziej mylnego, przynajmniej kiedy tuż pod bramką jest Sobiech. Od początku wiedział, co powinien zrobić, wyprzedził Zorana Arsenicia i bez kłopotów pokonał Damiana Węglarza. Pewnie o tym golu nie będzie opowiadał dniami i nocami, to była raczej fachowo i porządnie wykonana robota.

KUBICKI ZNÓW ZABŁYSNĄŁ

Chwilę później mogło być jeszcze lepiej. Już ostatnio nie mogliśmy się nadziwić, że Jarosław Kubicki potrafi zagrywać prostopadłe piłki, bo raczej słynął z końskiego zdrowia i płuc o irracjonalnej wydolności. Jednak jak się okazuje „Kebsi” ma w sobie także coś z piłkarskiego wizjonera. Zamarkował strzał i wypuścił Sobiecha idealnie oko w oko z Węglarzem. Napastnik znów rutynowo – minął bramkarza i wpakował piłkę do siatki, ale tym razem był spalony. Szkoda, bo akurat o tej piłce Kubicki mógłby trochę poopowiadać.

VAR URATOWAŁ SKÓRĘ

Lechia naciskała, przeważała i generalnie radziła sobie z Jagiellonią tak, jak robiła to w zeszłym sezonie. Problemy zaczęły się w końcówce pierwszej połowy, bo goście dwa razy ruszyli mocno lewą stroną. Dwukrotnie jednak nadziali się na Michała Nalepę. Najpierw okrutnie wręcz dynamicznym wślizgiem, później blokiem ratującym skórę Dusanowi Kuciakowi obrońca mocno zaznaczył swoją obecność na boisku. Przy trzeciej próbie był jednak bezradny. Piłka wybita na linię pola karnego po rzucie rożnym, tam znalazł się Tomas Prikryl i huknął nie do obrony pod poprzeczkę. Tym razem z pomocą przyszedł jednak VAR. Nie była to najszybciej przeprowadzona analiza, ale słusznie wykazała pozycję spaloną jednego z piłkarzy po strzale Prikryla. Do przerwy oba zespoły miały więc swoje szanse, lepsze wrażenie robiła Lechia no i miała też „killera” w składzie.

BRAMKA NA TACY

Mówił nam przed meczem Rafał Wolski, że obrona Lechii gra na naprawdę dobrym poziomie i traci mało bramek, a jeżeli już traci, to sama sobie strzela. Żartował, mówił z uśmiechem, ale tak naprawdę jakby przewidział to, co w 74. minucie wymyśli Mladenović. Jagiellonia przeważała, często zagrażała bramce Kuciaka, ale tego gola dostała na tacy. Serb chciał obić nogi jednego z rywali, ale zrobił to w taki sposób, że piłka zamiast poza boisko wyszła idealnie w sam środek pola karnego. Tam było dwóch rywali, do futbolówki dopadł Ognjen Mudrinski i bez zastanowienia trafił do siatki. Kuciak rozłożył ręce w geście pytającym do Mladenovicia, ale to samo chciał chyba zrobić cały stadion.

CHAOS I NIEDOKŁADNOŚĆ

Lechia się broniła, była zepchnięta do defensywy. W ataku warta wspomnienia była tylko akcja, po której w polu karnym przewrócił się Maciej Gajos. Sędzia Mariusz Złotek uznał, że bez faulu Bodvara Bodvarssona. W tyłach dalej biało-zieloni byli rozbici. Trudno było poznać Mladenovicia, bo momentami zachowywał się w sposób irracjonalny. Nie było już spokoju i opanowania, był chaos i mnóstwo niedokładności. Dopiero w ostatnich minutach gdańszczanie znów dłuższą chwilę spędzili na połowie Jagiellonii, ale już nie stwarzali tak dużego zagrożenia jak wcześniej. Było kilka prób prostopadłych podań do Sobiecha, ale na dłuższym dystansie napastnik był dla obrońców rywala za wolny.

Lechia utrzymuje miano niepokonanej, jest jedną z trzech drużyn, które nie zaznały jeszcze porażki, ale po takiej pierwszej połowie wydawało się, że biało-zieloni bez problemów zainkasują kolejne trzy punkty. Po przerwie oddali jednak pole gry rywalom i ostatecznie nie bez kłopotów utrzymali remis 1:1.

 
Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj