Co zrobiłby z pieniędzmi z MMA, gdyby nie musiał zabezpieczyć przyszłości dzieci? Czy synowi życzy takiej kariery, jaką sam miał? Kiedy znajduje czas na refleksję? Czy pogodził się z faktem, że w MMA nie będzie najlepszy? Jaki ma plan na siebie? Wybitny polski sportowiec Szymon Kołecki w rozmowie z dziennikarzem Radia Gdańsk.
Zastanawiam się, jak Pana przedstawić. Jako byłego albo może wciąż aktywnego ciężarowca, czy jako zawodnika mieszanych sztuk walki, czy może trenera albo ojca?
Z synem, który startuje w memoriale Waldka Malaka, przyjechałem w roli trenera, ale na co dzień jestem ciężarowcem, który startuje w mieszanych sztukach walki.
Powiedział Pan kiedyś , że sportowcem pozostanie do końca życia. Podtrzymuje Pan tę deklarację?
Tak, nic się nie zmienia. Bardzo lubię trenować. Sport i rodzina to całe moje życie i myślę, że do końca będę ten sport uprawiał.
Posłuchaj wywiadu z Szymonem Kołeckim:
No właśnie, bo jest wiele osób, które po zakończeniu tej „głównej” kariery sportowej – w Pana przypadku chodzi o podnoszenie ciężarów – trochę odpuszcza. Ten reżim treningowy za bardzo im się przejadł. U Pana jest zupełnie odwrotnie. Ja widzę ogromną pasję, dalej jest Pan w znakomitej formie. To właśnie ta pasja tak Pana napędza? Sport to dalej coś, bez czego nie wyobraża Pan sobie każdego dnia?
Mnie przede wszystkim cieszą treningi, ja bardzo lubię trenować. Uprawiając podnoszenie ciężarów uwielbiałem przygotowania do największych imprez i to nigdy mnie nie męczyło. Wiele osób po zakończeniu kariery ma dość tego, co robiło przez piętnaście, dwadzieścia lat. Natomiast ja nigdy nie mam dość. Tak bardzo mnie to cieszyło, dawało tyle satysfakcji, że byłem bardzo smutny, kiedy kończyłem przygodę z podnoszeniem ciężarów. Na szczęście jest wiele dyscyplin, które można uprawiać po zakończeniu tej głównej części swojej kariery. Dziś robię coś zupełnie innego i też się z tego cieszę.
A ta rozwijająca się kariera syna, to wasze wspólne dzieło czy jego własny projekt, a Pan mu tylko pomaga?
To była tylko i wyłącznie decyzja syna. Kiedy miał dziesięć lat, poprosił mnie, żebym zaprowadził go na salę do podnoszenia ciężarów. Chciał dźwigać, a ja już kończyłem swoją przygodę. Zaprowadziłem go do kolegi, Bartosza Ostrowskiego i u niego zaczął trenować. Nie ingerowałem w to przez wiele lat. Dopiero teraz, kiedy jest w końcówce okresu dojrzewania i ma trudny czas, przyszedł moment, kiedy ja musiałem mu trochę pomóc, bo było ciężko. Myślę, że przez jakiś czas jeszcze będę mu doradzał w charakterze trenera.
Jesteśmy na memoriale Waldka Malaka, obaj znamy jego historię doskonale. Czy dla Pana to też jest moment, w którym ma Pan okazję, żeby się zatrzymać i zastanowić nie tylko nad karierą sportową, ale też nad rzeczami bardzo poważnymi, jak życie i śmierć? Historia Waldka jest bardzo tragiczna.
To prawda, tuż po osiągnięciu życiowego sukcesu zdarzył się wypadek samochodowy i Waldek zginął. Zawsze jestem wzruszony, kiedy przyjeżdżam na ten memoriał. Jestem też bardzo szczęśliwy, że są osoby, które nie pozwalają zapomnieć o jego historii i cały czas to organizują. Teraz jeszcze w nowej, dobrze prezentującej się hali, za którą klubowi należą się gratulacje. Ja mam zawsze okazję, żeby spotkać się z kolegami, którzy trenowali z Waldkiem Malakiem, pamiętają Waldka i go wspominają. Oczywiście, jak zawsze, jest też mama Waldka. To jest moment, w którym można wspomnieć kilka dziesięcioleci.
No właśnie, pani Zofia Malak. To jest osoba, o której można powiedzieć, że jest bardzo ciepła i podnoszenie ciężarów wciąż otacza opieką, prawda?
Myślę, że klub Atleta Gdańsk jest trochę takim dzieckiem dla Zofii Malak. Jej syn się tu wychował, mieszkali w pobliżu. Utrata syna w jakiś sposób wiąże się z tym klubem. Ta radość, którą ona odczuwa podczas memoriału, trochę utratę Waldka jej rekompensuje.
Czytaj dalej na następnej stronie: