Conrado Buchanelli Holz został pierwszym nabytkiem Lechii Gdańsk w zimowym okienku transferowym. 22-latek to lewy obrońca, ale jak podaje oficjalna strona klubu, może występować także na lewej pomocy. W poniedziałek Brazylijczyk podpisał z gdańskim klubem 2,5-letni kontrakt.
Przyjście Conrado do Lechii może zastanawiać. Z jednej strony lewa strona defensywy w gdańskim klubie jest dość dobrze obsadzona. Monopol na tej pozycji ma Filip Mladenović, który należy do najlepszych lewych obrońców w lidze. Jakby doliczyć do tego jeszcze Żarko Udovicicia, który ma sporo do udowodnienia po pierwszej części sezonu – jesienią zagrał tylko 8 meczów, a resztę rundy był zawieszony – to można powiedzieć, że wraz z przyjściem Conrado trener Piotr Stokowiec będzie miał kłopot bogactwa.
CZY MLADENOVIĆ ODEJDZIE?
No właśnie. I tutaj pojawia się druga strona medalu. Problemem nie jest sam Filip Mladenović i jego dyspozycja, tylko kontrakt Serba, który wygasa 30 czerwca 2020, a piłkarz niespecjalnie kwapi się, żeby go przedłużyć. Jest to zatem ostatni moment, by Lechia mogła zarobić na swoim „asie” jakiekolwiek pieniądze. Przyjście Conrado może być tym samym typowym zabezpieczeniem na ewentualne odejście Mladenovicia, który od stycznia może negocjować z dowolnym klubem.
WYCHOWANEK GREMIO
Nowy nabytek Lechii jest wychowankiem brazylijskiego Gremio Porto Alegre, w którego barwach wystąpił w 5 meczach tamtejszej Serie A (najwyższy szczebel rozgrywkowy). Z macierzystego klubu przeniósł się szczebel niżej, gdzie miał okazję reprezentować barwy Oeste i Figueirense FC. W każdym z tych klubów był podstawowym zawodnikiem. Dodatkowym atutem nowego nabytku Lechii jest to, że Brazylijczyk może występować także jako lewy pomocnik, co tylko pozytywnie wpłynie na rywalizację w drużynie.
Mimo wszystko wydaje się, że transfer Brazylijczyka nie jest typowym „wynalazkiem”, a sama Lechia nie kupiła kota w worku. Nie chwalmy jednak dnia przed zachodem słońca, bo to czy 22-latek ma szansę stać się realnym następcą Filipa Mladenovicia, okaże się dopiero za jakiś czas.
Michał Kułakowski