Miało być wyrównanie stanu rywalizacji, była deklasacja przed własną publicznością. Lotos PKH z trzecią porażką w ćwierćfinale

Hokeiści Lotosu PKH w bardzo trudnej sytuacji w ćwierćfinale Polskiej Hokej Ligi. Gdańszczanie przegrali w czwartym meczu z Re-Plast Unią 1:4 i zespół z Oświęcimia w rywalizacji do czterech zwycięstw prowadzi już 3:1. W dodatku teraz grał będzie u siebie. Dla Lotosu PKH ten mecz był kluczowy. Jasne, matematyczne szanse dalej są i wszystko może się zdarzyć, bo skoro Unia wygrała trzy mecze, to i gdańszczanie mogą to zrobić, ale teraz rywalizacja przenosi się do Oświęcimia, gdzie gdańszczanom gra się dużo trudniej. To przed własną publicznością mieli wyrównać stan rywalizacji i zacząć wszystko od nowa, a tak postawili się w piekielnie trudnej pozycji i kto wie, być może rozegrali ostatni mecz u siebie w tym sezonie.

FATALNA PIERWSZA TERCJA

Tak naprawdę po pierwszej tercji wiadomo już było, że gdańszczanie potrzebują cudu, żeby odwrócić losy meczu. Niespełna sześciu minut potrzebowali goście, żeby po akcji Krzemienia i bramce z dystansu Wanata wyjść na prowadzenie. Po niecałych jedenastu było już 2:0, bo z najbliższej odległości trafił Przygodzki, a po kwadransie gry Lotos PKH był zdeklasowany – na 3:0 gola zdobył Garshin. On zrobił to wyjątkowo efektownie, przejeżdżając  wcześniej indywidualnie całe lodowisko. W tym momencie Re-Plast Unia musiałaby naprawdę przestać grać, żeby roztrwonić przewagę. Oświęcimianie naprawdę dobrze radzą sobie w meczach z gdańszczanami, czego wyrazem był zwłaszcza drugi mecz wygrany 7:2.

Druga tercja rewolucji na parkiecie nie przyniosła. Goście już nie forsowali bramki Fucika, bo też nie musieli tego robić, a gospodarze z kolei nie potrafili tego zrobić. A było blisko, bo chociażby Gołowin nie trafił do pustej niemal bramki. W efekcie po tej części meczu gospodarze dalej przegrywali 0:3.

BYŁ MOMENT NADZIEI

Nadzieję dał jeszcze gol, który padł dość wcześnie w trzeciej tercji. Gdańszczanie wykorzystali grę w przewadze i straty do dwóch goli zmniejszył Bilcik. Do końca meczu był niespełna kwadrans i serca kibiców odżyły, ale problem w tym, że za tym trafieniem nie poszły kolejne. Gdańszczanie walczyli, grali w końcówce bez bramkarza, ale to poskutkowało jedynie golem Kowalówki, który wpakował krążek do pustej bramki i ustalił wynik meczu na 4:1.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj