Lechia to zespół nudny, defensywny, który po jednej bramce cofa się na swoją połowę. Pewnie większość kibiców ekstraklasy podpisałoby się pod takim stwierdzeniem bez wahania. A potem musieliby rakiem wycofywać się z tego stwierdzenia, bo gdańszczanie – razem z Zagłębiem – stworzyli piłkarskie kino akcji. Pojedynek bokserski, w którym nie unika się ciosów przeciwnika tylko zadaje kolejne. Sierpowy za sierpowy, bomba za bombę. Skończyło się polubownym 4:4. Kto najlepiej odnajdzie się w piłkarskiej grze bez zobowiązań, jeżeli nie Brazylijczyk? Conrado w takich warunkach czuł się jak ryba w wodzie, a wszystko, czego dotknął, zamieniał w złoto. 4. minuta, piłka po rzucie wolnym spada na 11. metr, skrzydłowy z całej siły uderza i otwiera wynik meczu. Chwilę później wypracowuje perfekcyjną sytuację Patrykowi Lipskiemu, ale po jego strzale futbolówkę musnął bramkarz, trafiła w poprzeczkę i wróciła do gry. 23. minuta znów Conrado uderza, piłka trafia w rękę jednego z obrońców, dość długo trwa weryfikacja wideo, ale sędzia w końcu wskazuje na rzut karny. Łukasz Zwoliński trafia do siatki. Cztery minuty do końca pierwszej połowy, Conrado pędzi ile sił w nogach lewą stroną, do wyboru ma tylko Jaroslava Mihalika i obsługuje go perfekcyjne. Słowak zdobywa trzecią bramkę dla Lechii.
ODPOWIEDZI ZAGŁĘBIA
Brzmi jak perfekcyjny scenariusz na prowadzenie 3:0 do przerwy, prawda? To jednak tylko jedna strona medalu, drugą są odpowiedzi Zagłębia, bo Lechia też nie trzymała gardy. „Miedziowi” na 1:1 strzelili po kwadransie, kiedy Balić w powietrzy nie dał szans Rafałowi Kobryniowi. Potem był gol „Zwolaka” z karnego i niemal identyczna sytuacja po drugiej stronie boiska. W rękę dostał Tomasz Makowski, a Filip Starzyński wyrównał na 2:2. Na trzecią bramkę Lechii Zagłębie odpowiedzi nie znalazło, dlatego do przerwy biało-zieloni prowadzili 3:2.
JAZDA BEZ TRZYMANKI
Powrót na boisko i w końcu nieco spokojniej, więcej rozsądku? Nic z tych rzeczy. Po dziesięciu minutach gry Lechia wyszła z kolejnym kontratakiem, Conrado idealnie podał do Mihalika, ten ładnym dryblingiem zmylił rywala i wpakował piłkę do siatki, trafiając w wewnętrzną część słupka.
Cztery minuty – tyle czasu Lechia cieszyła się dwubramkowym prowadzeniem. Filip Starzyński skompletował dublet i Zagłębie przegrywało 3:4, a wciąż do końca meczu było ponad pół godziny.
W Lechii ogromne wrażenie robiła gra skrzydłami. Dokładność, szybkość, pomysł, polot. Było wszystko, a brakowało tylko skuteczności. Nawet jeżeli brzmi to paradoksalnie w kontekście tego, że biało-zieloni strzelili 4 gole. Okazji było jednak na kolejne dwa, może trzy. Zamiast bramki dla biało-zielonych Zagłębie ruszyło do przodu i po raz kolejny trafiło. Co prawda na raty, w ogromnym zamieszaniu, ale w końcu Białek nie dał szans ani Kuciakowi, ani rozpaczliwie próbującemu ratować sytuację Michałowi Nalepie. Gospodarze sięrozpędzili, sporo kłopotów miał Kobryń, ale gdańszczanie jakoś sobie radzili. Na linii uwijał się Kuciak, w obronie walczył nawet Kenny Saief. Trochę jak w koszykówce – wszyscy do przodu, wszyscy do tyłu.
OFENSYWNY POTENCJAŁ UWOLNIONY?
Oba zespoły miały jeszcze swoje szanse, ale bramek więcej nie padło. Gdańszczanie zmarnowali kontratak, lubinianie nie potrafili znaleźć sposobu na Kuciaka. Skończyło się polubownym 4:4 i trzeba przyznać, że to wynik sprawiedliwy. Oba zespoły poszły na szaloną wymianę ciosów, bez kalkulacji, bez kunktatorstwa. To się chwali. Z perspektywy Lechii szkoda straconych dwóch punktów, ale być może gdańszczanie obudzili swój potencjał ofensywny, a to w przyszłości może przynieść duże korzyści.
KGHM Zagłębie Lubin – Lechia Gdańsk 4:4 (2:3) Bramki: 0:1 Conrado (4′), 1:1 Sasa Balic (16′), 1:2 Łukasz Zwoliński (23′ K.), 2:2 Filip Starzyński (40′ K.), 2:3 Jaroslav Mihalik (41′), 2:4 Jaroslav Mihalik (55′), 3:4 Filip Starzyński (59′), 4:4 Bartosz Białek (83′).