Musimy wyciągnąć wnioski i następnym razem zagrać lepiej – takie oklepane frazesy często słyszymy z ust sportowców. Siatkarze Trefla w meczu z Jastrzębskim pokazali, że wyciąganie wniosków wcale nie musi być jednak proste. W trzech setach z rzędu pozwolili rywalom na wyjście na prowadzenie 7:2 i każdy z tych setów przegrali, tak jak cały mecz. Bartłomiej Lipiński – to kluczowa postać pierwszego seta. Oba zespoły miały w nim lepsze i gorsze momenty, ale generalnie grały na bardzo zbliżonym poziomie. Na tyle zbliżonym, że wynik przez dłuższy czas był remisowy lub jedna z drużyn miała jednopunktowe prowadzenie. I w takiej sytuacji, przy stanie 19:18, Lipiński znalazł się w polu zagrywki, po czym rozpoczął bombardowanie. Jeden, drugi, cios i już wynik był dla gospodarzy bardzo komfortowy, ale przyjmujący dołożył jeszcze dwa potężne uderzenia z serwisu. I nawet kiedy w końcu trafił w siatkę, jego zespół prowadził 23:19. Trefl spokojnie dokończył set, wygrywając 25:20. Początek był więc świetny, ale później Trefl mógł poczuć się jak w jakimś horrorze, w którym niezależnie co zrobi, cofa się w czasie do beznadziejnego momentu.
PĘTLA FATALNYCH POCZĄTKÓW
Jeżeli rozpoczynasz seta od 2:7, to stawiasz się w bardzo trudnej sytuacji. Trefl szukał możliwości odrobienia strat, ale w najlepszych nawet momentach jedynie zmniejszał je do trzech punktów. Nie pomogły zmiany, oczekiwanego impulsu nie wnieśli rezerwowi i ostatecznie Jastrzębski dość spokojnie wygrał 25:21.
Dlaczego wcześniej pisaliśmy o cofaniu się w czasie? Dlatego, że o trzecim secie możemy w dużej mierze napisać to samo, co o drugim. Zaczęło się od 2:7, ale tym razem dalej było jeszcze gorzej. Jastrzębski wyraźnie odjechał Treflowi, a trener Winiarski wpuścił rezerwowych. Do kwadratu powędrowali Mariusz Wlazły, Mateusz Mika, Bartłomiej Lipiński i Marcin Janusz, a na parkiet wyszli Kewin Sasak, Łukasz Kozub, Mateusz Janikowski i Moritz Reichert. Rywale w ekspresowym tempie zmierzali do końca seta, ale w pewnym momencie właściwie w pojedynkę zatrzymał ich Sasak.
IMPULS SASAKA
Podobnie do Lipińskiego z pierwszego seta – zaproponował potężne bomby z zagrywki, a do tego dołożył jeszcze skuteczny atak. Kiedy wchodził do pola zagrywki, było 10:19. W trakcie jego serii rywale dwukrotnie prosili o czas i ostatecznie udało im się przełamać. Przy zagrywce Sasaka Trefl zmniejszył straty do 15:20. Ostatecznie świetna gra atakującego poskutkowała tylko tym, że wynik był nieco bardziej elegancki, udało się uniknąć pogromu, ale gdańszczanie przegrali 17:25.
Rozpoczynamy czwartą partię. Jak? Oczywiście – od prowadzenia rywali 7:2. Trzeci raz z rzędu, nieprawdopodobne. Tym razem udało się te straty od razu „ruszyć”, gdańszczanie dość szybko zmniejszyli dystans, ale kiedy dochodzili na trzy punkty, brakowało przełomu, serii, która dałaby remis. A kiedy Jastrzębski po raz kolejny zbudował sobie przewagę pięciu punktów, mecz był praktycznie rozstrzygnięty. Rywale spokojnie dojechali do mety, wygrywając 25:18, a cały mecz 3:1.