Czwarty z rzędu remis na początek sezonu. Ekstraklasa nie oszczędza kibiców. Po trzech pierwszych podziałach punktów przed szereg nie chciały wyjść Jagiellonia i Lechia. Strzeliły po jednym golu, zdobyły po jednym punkcie. Plusik za wrażenia artystyczne trzeba postawić przy białostoczanach. Pierwsza połowa wyglądała tak, jakby obie strony chciały, ale nie wiedziały, co zrobić, żeby trafić do siatki. Piłkarze inspirowali się sobą nawzajem. Jagiellonia spróbowała po dośrodkowaniu i strzale głową, więc chwilę później główkował Łukasz Zwoliński. Jedni zagrali pressingiem, to za moment wysoko ruszyli drudzy.
Właśnie ruchu było sporo, ale konkretów już zdecydowanie mniej. Dwa celne strzały na zespół to statystyki, które na kolana nie rzucają, ale też nie można powiedzieć, że był to absolutny piłkarski „piach”.
„CIASTECZKO” CEESAY’A I KSEROKOPIA JAGIELLONII
W drugiej oba zespoły ruszyły, a sygnał dała Lechia. Joseph Ceesay pomknął prawym skrzydłem, dograł idealnie do Łukasza Zwolińskiego, a ten wpakował piłkę do siatki. To było „ciasteczko”. Po ziemi, między obrońcami a bramkarzem, blisko bramki, mocno i dokładnie. Podręcznikowa asysta, a Zwoliński dopełnił formalności.
Jagiellonia nie kombinowała, wzięła pomysł Lechii i wcieliła go w życie. Na prawej stronie znalazł się Fiodor Cernych, dograł nieco inaczej, bo między stoperami, do będącego na 11. metrze Jesusa Imaza, a ten spokojnie i technicznie pokonał Zlatana Alomerovicia. Później hiszpański napastnik próbował jeszcze siłowego rozwiązania, tym razem bramkarz spisał się bez zarzutu, podobnie w 91. minucie, kiedy interweniował na linii.
DURMUS NA PLUS
Trudno oprzeć się wrażeniu, że Lechia nie była stroną lepszą w tym meczu. Przyjemniej oglądało się Jagiellonię, zespół bardziej żywy, energiczny i mający też więcej konkretów. Biało-zieloni dopiero się rozkręcają, ale już teraz można powiedzieć, że lewa noga Ilkaya Durmusa będzie sporym atutem gdańszczan w tym sezonie. Na kolejne trzeba jeszcze poczekać.