Bogdan sabotażysta. Kapituluje obrona, myli się bramkarz, Lechia przegrywa w Rzeszowie

(Fot. Krzysztof Mystkowski / Agencja KFP)

Trudno jest wygrać mecz, kiedy defensywa całościowo popełnia błędy. Jeszcze trudniej, kiedy indywidualne „popisy” dokłada bramkarz. Lechia najpierw skapitulowała kolektywnie, później już solowo zrobił to samo Bogdan Sarnawski. W efekcie biało-zieloni na wyjeździe z Resovią przegrali 0:2.

Jest rzeczą naturalną, że Lechia będzie popełniała błędy w obronie. Wynikające z chaosu, nieporozumień, złej komunikacji. Tak to wygląda w przypadku zespołów w budowie, w których piłkarze dopiero uczą się swoich imion. Więc trudno się dziwić, że Resovia potrafiła to wykorzystać przy rzucie rożnym. Rozegrali to znakomicie. Płasko z prawego narożnika, pierwszy przeskoczył nad piłką, Urynowicz uderzył ładnie, mocno, ale na drodze piłki stanął Ivan Żelizko, dobitka również niepilnowanego Radosława Kanacha była już skuteczna. Trafił potężnie, nie zostawił wątpliwości.

Można takie błędy zaakceptować, ale nie można przejść do porządku dziennego nad tym, co trzy minuty później, w 26., zrobił Bogdan Sarnawski. Nonszalancko wyszedł za pole karne, chciał leciutko podać do Eliassa Olsona, a piłkę przejął Maciej Górski i z łatwością zza pola karnego trafił do pustej bramki. Sarnawski nawet nie próbował interweniować, jakby myślał, że to będzie strzał niecelny. W drugim meczu z rzędu popełnia kardynalny błąd i sam prowokuje pytania o to, czy rzeczywiście powinien być wyborem numer 1 i czy Antoni Mikułko – tak łatwo odsunięty od gry – nie powinien wrócić.

Po pierwszej połowie Lechia miała dwubramkowy debet, odpowiedzią Szymona Grabowskiego było zdjęcie Rifeta Kapicia i wprowadzenie Jana Biegańskiego. Najprościej rzecz ujmując – sytuacji to nie zmieniło. To Resovia wyglądała tak, jakby goniła wynik. Lechia myliła się w obronie, gospodarze łatwo stwarzali sytuacje. Tomasz Neugebauer, który niezaprzeczalnie ma atuty piłkarskie, kiedy ustawiony jest jako stoper, elegancko się prezentuje, stoperem jednak nie jest. I raczej nigdy nie będzie, a na razie rywale jego defensywne braki skrzętnie wykorzystują. Po żółtej kartce, na 20 minut przed końcem spotkania, zmienił go Andrei Chindris.

LECHIA RUSZYŁA W KOŃCÓWCE

To właśnie Rumun miał dobrą okazję po rzucie rożnym i dośrodkowaniu Jana Biegańskiego, ale na linii zatrzymał go Michał Gliwa. Wcześniej Wołodymyr Zastawny ofiarnie zatrzymywał wślizgiem Kacpra Sezonienkę i uderzył w poprzeczkę własnej bramki. Ładnie z dystansu uderzył też Ivan Żelizko – prosto do koszyczka Gliwy. To wszystko działo się w ostatnich 10 minutach podstawowego czasu. Lechia w końcu się rozbujała, potrafiła zepchnąć Resovię. Nie potrafiła przekuć tego w naprawdę konkretne okazje.

W drugiej połowie zaznaczył się negatywnie również Sarnawski, na przedpolu pomylił się i przegrał walkę w powietrzu, a przecież ma sporą przewagę w postaci rąk. Tym razem bez konsekwencji. Konsekwentna była za to Resovia, która przetrwała mocny napór Lechii skrzydłami. Dużo dobrego zrobili Camilo Mena i wprowadzony z ławki Jakub Sypek. Było kilka szarż, było kilka dryblingów, ale znów – bez konkretów.

Pytań jest sporo. O pozycję bramkarza, o ławkę rezerwowych, o formę środkowych pomocników, o zestawienie linii obrony. Szymon Grabowski musi szybko szukać odpowiedzi, bo Lechia od początku sezonu – po zmianach, wzmocnieniach, sprzedaży klubu – zmieniła się nie do poznania. Potrzeba czasu, ale biało-zieloni już coraz częściej będą faworytami i z tą rolą muszą sobie radzić. Lepiej niż w Rzeszowie.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj