Posiadanie piłki, kombinacyjne akcje, kilka niezłych sytuacji – tak Lechia wyglądała w pierwszej połowie. Rozpaczliwa obrona i nędzne kontrataki – tak prezentowała się w drugiej. Logika podpowiada, że powinno skończyć się podziałem punktów i tak też się stało, choć biało-zieloni mieli w końcówce mnóstwo szczęścia. Z Widzewem Łódź zremisowali 1:1.
Do przerwy z Widzewem Lechia wyglądała naprawdę przyzwoicie. Zaskoczyć dała się raz, już na samym początku do siatki mógł trafić Imad Rondić, ale uderzając głową, przeniósł piłkę nad poprzeczką. Później pod bramką Szymona Weiraucha kilka razy zrobiło się cieplej, ale pożary nie wybuchały. Z drugiej strony boiska biało-zieloni też radzili sobie nieźle. Aktywny był Bogdan Wjunnyk, na lewej stronie ładnie współpracowali Conrado i Maksym Chłań. To przynosiło konkrety, bo właśnie Chłań, ale też Wjunnyk i Kacper Sezonienko mieli swoje szanse, brakowało tylko skuteczności.
Aż do 43. minuty, kiedy po akcji lewą stroną do bezpańskiej piłki w polu karnym ruszyli Fran Alvarez i Wjunnyk. Pierwszy się zagapił, drugi wstawił nogę i został sfaulowany. Do piłki ustawionej na 11. metrze podszedł Rifet Kapić, uderzył kiepsko i Rafał Gikiewicz był bardzo bliski skutecznej interwencji, ale ostatecznie futbolówka wtoczyła się do bramki.
BŁĄD W OBRONIE I SZCZĘŚCIE W KOŃCÓWCE
Piłkarzy po pierwszej połowie żegnał ulewny deszcz i ten zimny prysznic zgasił żar w Lechii, a pobudził Widzew. Po przerwie długo grała jedna drużyna. Goście zabrali piłkę i szukali sposobów, którymi mogli dobrać się gospodarzom do skóry. Lechia broniła się rozpaczliwie i w końcu błąd popełniła. W 73. minucie Elias Olsson łokciem trafił w polu karnym Rondicia. Sam poszkodowany podszedł do piłki i wyrównał.
Stuprocentowych sytuacji do końca meczu brakowało, aż do ostatniej akcji. Jakub Łukowski po kontrataku pędził oko w oko z Weirauchem, uderzył mocno, ale przegrał ten pojedynek. Bramkarz uratował Lechii punkt.
Pierwsza połowa była dobra, druga – karygodna. Lechia zrobiła zbyt mało, by ten mecz wygrać, ale miała na tyle dużo szczęścia, że go nie przegrała.
Tymoteusz Kobiela