To było kuriozalne 9 minut i 30 sekund Trefla Sopot. Między końcówką drugiej a końcówką trzeciej kwarty, sopocianie nie zdobyli punktu, a przeciwnik rzucił ich aż 25 i błyskawicznie wpłynął na wydarzenia. Sopocianie, choć walczyli ambitnie w końcówce, po takim blamażu już się nie podnieśli i przegrali szósty mecz z rzędu, tym razem z Zastalem Zielona Góra na wyjeździe 72:83.
Początek nie zwiastował aż takich problemów, mimo że było to wyrównane spotkanie. Sopocianie umiejętnie wykorzystywali przewagę pod koszem, kierując piłkę do Geoffreya Groselle’a, a ten w pierwszej odsłonie zgromadził aż 10 oczek. Zielonogórzanie odpowiadali mądrą grą Filipa Matczaka, który dyrygował kolegami, rozdał w 10 minut aż 5 asyst, a jego akcje kończył udanie m.in Wesley Harris.
W drugiej kwarcie było podobnie, ale z powodu trzech fauli na parkiecie nie oglądaliśmy już Geoffreya Groselle’a, którego zastępował dobry w ataku, ale słabszy w obronie Andy van Vliet. Sopocianie nadal utrzymywali kontakt, ale w końcówce to gospodarze wyszli na prowadzenie 44:42.
KURIOZALNA KWARTA
Tego, co wydarzyło się w trzeciej kwarcie nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Brak punktów przez 9 minut 30 sekund z zespołem z dołu tabeli i praktycznie oddany mecz za darmo, dowodzi, że poprzednie dwie porażki w lidze nie były dziełem przypadku. Trener Tabak próbował ratować się timeoutami, ale dwa wzięte w ciągu trzech minut nie wsparły jego graczy w poprawie gry. Piłki nadal gubili liderzy, nadal napędzali się też amerykańscy gracze Zastalu i błyskawicznie z 3 punktowej przewagi, zrobiły się 22 punkty straty.
Na tym poziomie to rzecz niespotykana w swojej skali, szczególnie, gdy mówimy o Mistrzu Polski, zespole występującym w Eurocupie. Ale paradoksalnie może właśnie dlatego tak się stało? Może to wycieńczające, długie podróże i napięty jak struna kalendarz, w którym po środowym ciężkim boju w katalońskiej Badalonie, w sobotę już trzeba zakasać rękawy i przepychać się z wypoczętym rywalem, spowodowało taki, a nie inny obraz tej trzeciej kwarty? Oczywiście było to podyktowane też brakiem kontuzjowanego Marcusa Weathersa, niezależnie jednak od okoliczności, trudno to uzasadnić, wytłumaczyć i zrozumieć, a i pewnie sami sopocianie, znani z krytycznego podejścia do własnej postawy, nie będą szukali usprawiedliwień.
OSTATNI ZRYW
Faktem jest, że powalczyli jeszcze w ostatnich 10 minutach. Zredukowali straty do 10 punktów, ale na więcej nie starczyło sił, pomysłu i zasobów ludzkich. Znowu na boisku nie pojawił się Bartosz Jankowski, Mikołaj Witliński otrzymał od tabaka niecałe 6 minut, a zatem po długich podróżach, w Zielonej Górze zagrało przeciwko gospodarzom w zasadzie 7 graczy. Należy zapytać, czy dlatego, że pozostali się nie nadają, czy może trener uznał, że ci zmęczeni będą i tak lepsi, od tych siedzących na ławce.
Gospodarze wykorzystali to umiejętnie. Matczak był rewelacyjny, znowu stosował arytmię w grze, rozdał 7 asyst i zdobył najwięcej punktów w swoim zespole – 20. To wielki sukces dla Zastalu, jednocześnie kolejna bardzo dotkliwa porażka dla Trefla, mającego w tym momencie bilans 7-4 w lidze. Gdzieś w tej całej układance popełniono błąd. Może niezbyt przygotowano się na grę na dwóch frontach, mając na ławce niewielu zmienników? Sam Tabak próbuje usilnie znaleźć na te kwestie odpowiedzi. Bije się w pierś i zaczyna od słów zwątpienia w siebie i swój system. System, który przed rokiem dał zespołowi Mistrzostwo Polski, a przed dwoma laty Puchar Polski. Jedno jest pewne, po takich sukcesach, zdecydowanie nadprogramowych, żółto-czarnych nie należy przedwcześnie skreślać. Karta może się jeszcze szybko odwrócić we właściwą stronę.
Zastal Zielona Góra – Trefl Sopot 83:72 (22:22, 22:20, 25:9, 14:21).
Zastal: Filip Matczak 20, Sindarius Thornwell 19, Wesley Harris 18, Michał Kołodziej 8, Walter Hodge 7, Kamal Murphy 6, Evaldas Saulys 4, Marcin Woroniecki 1, Michał Sitnik 0.
Trefl Sopot: Geoffrey Groselle 19, Nicholas Johnson 13, Jarosław Zyskowski 13, Andy Van Vliet 11, Nahiem Alleyne 5, Jakub Schenk 5, Aaron Best 4, Mikołaj Witliński 2.
Paweł Kątnik