Żan Tabak: „Nie żałuję gry w Eurocupie. Mieliśmy jeden z najniższych budżetów”

fot. Pola Malańska/Radio Gdańsk

Jak motywował zespół po 13. porażce z rzędu w Eurocupie? Dlaczego polskie zespoły seriami przegrywają mecze w najważniejszych rozgrywkach w Europie? Skąd w Treflu problem z adaptacją nowych zawodników i czy Nick Johnson już teraz reprezentuje poziom Tarika Phillipa? Na wszystkie te pytania i wiele innych, także dotyczących samego siebie i zwyczajów, odpowiada Żan Tabak, trener koszykarzy Trefla Sopot.

Paweł Kątnik: Jesteście po długim okresie przerwy w rozgrywkach. Na czym skupialiście się w tym okresie? Po meczu z Kingiem przyznał pan, że mieliście problemy z fizycznością i na razie nie wiecie jak je rozwiązać.

Żan Tabak, trener Trefla Sopot: Mamy pewne problemy, których nie możemy rozwiązać „w biegu”. Co mam na myśli przez stwierdzenie „w biegu”? Że nie mieliśmy czasu na efektywny trening, podróżując cały czas z meczu na mecz, po Polsce i Europie, zresztą nie mając wszystkich zawodników w treningu.

Pewne rzeczy potrzebują czasu, dlatego też powiedziałem po meczu Pucharu Polski, że nie znalazłem jeszcze rozwiązań. Wciąż nie znam możliwości naszych nowych zawodników. Najpierw muszę je poznać, dopiero potem pracować nad tym, by całość wyglądała jako zespół, jako jedność. Bo mówiąc szczerze, na razie nie wyglądamy jak drużyna. Swoją drogą – wie pan ile treningów wykonaliśmy w pełnym zestawieniu przed meczem ze Śląskiem?

Pewnie niewiele…

Tylko dwa treningi. Nie wiem, może są jacyś trenerzy, którym udałoby się osiągnąć lepsze wyniki bez prawdziwego treningu, bez spokojnej pracy, ale ja nie potrafię.

Apropos Śląska, wyglądaliście całkiem dobrze przeciwko temu zespołowi…

Nie zgodzę się. My nie wyglądamy dobrze od 5, może 6 spotkań. Powiem więcej, w całym sezonie nie wyglądamy jak zespół.

Naprawdę pan tak uważa?

Wytłumaczę. Nie wyglądamy jak prawdziwy zespół, bo nie mieliśmy czasu nad tym pracować. Po pierwsze – krótki okres przygotowawczy. Po drugie – zmiany w składzie. Ciągle coś zmienialiśmy, przez co nie byliśmy w stanie się ustatkować. To powoduje, że wciąż nie wyglądamy tak, jakbym tego oczekiwał.

Ile zatem miesięcy potrzebujecie na dotarcie się?

To jest bardzo indywidualna sprawa dla każdego koszykarza. Klasowy zawodnik potrafi dojść do formy w 2-4 tygodnie, przykładem jest Nick Johnson, dziś wyglądający okej. Są też zawodnicy tacy jak Paul Scruggs. Pamięta pan, jak wyglądał Scruggs w czasie Pucharu Polski w poprzednim sezonie? Bardzo słabo i grał źle. A dlaczego? Bo potrzebował więcej czasu na zaadaptowanie się. Potem jego dyspozycja była bardzo ważnym elementem w późniejszej walce o Mistrzostwo Polski. I teraz proszę zwrócić uwagę – w zeszłym roku mieliśmy jednego Paula Scruggsa, dzisiaj mamy ich trzech, potrzebujemy intensywnie i sukcesywnie ich wdrażać w system, a przecież nie mieliśmy na to czasu. To jest właśnie powód, czemu nie wyglądamy jak monolit.

W mojej opinii, w ubiegłym roku nie mieliśmy najmocniejszego składu w lidze. Powiem więcej, nie jestem przekonany, że w tym roku mamy najmocniejszy. Ale też nie sądzę, by najsilniejszy skład był czynnikiem kluczowym w kontekście wygrywania meczów.

Z naszych rozmów wiem, że nie lubi pan powoływania się na tzw. ekspertów i ich wrażenie, szczególnie gdy twierdzą, że macie najsilniejszy skład w lidze…

…nie lubię do momentu, kiedy nie dowiem się, kto konkretnie jest tym „ekspertem”. Jednocześnie nie interesuje mnie zdanie osób spoza środowiska lub tych, których ja osobiście nie mogę uznać za ekspertów.

To wróćmy do tego, co mówił pan kilka chwil temu. Mowa o zmianach w składzie, które powodowały brak odpowiedniego zrozumienia. Czy więc te zmiany były konieczne?

Dla mnie każda zmiana w trakcie sezonu, niezależnie czy dotyczy trenera, czy zawodnika, pokazuje błędy. Każda zmiana wiąże się z korygowaniem błędów popełnionych wcześniej i każdą wymianę zawodnika odbieram jako moją osobistą porażkę.

Czyli nie ucieka pan od odpowiedzialności, że podjęliście złe decyzje…

Oczywiście, nie uciekam. Ale musimy spojrzeć na nasze problemy bardziej globalnie. Powiem, jaki jest nasz największy problem. Od łącznie 5,5 roku jestem częścią polskiego środowiska koszykarskiego. Popełniliśmy w tym roku błędy, to fakt. W ubiegłym także i w pierwszym roku pracy w Polsce też popełniliśmy błędy. Każdy zespół w polskiej lidze popełnia błędy, świadczy o tym liczba zawodników i trenerów, którzy są wymieniani w trakcie sezonu.

Rozmawiamy o zmianach, ale prawie nikt nie pyta, dlaczego większość rzeczy w polskiej koszykówce to jedna wielka improwizacja. W dniu po zdobyciu mistrzostwa powinniśmy kontraktować zawodników na nowy sezon, ale tego nie zrobiliśmy, mimo że mieliśmy przestudiowany rynek, byliśmy gotowi. Nie użyłbym więc słowa „błędy”, tylko normalność.

No dobrze, w takim razie co powinno się zmienić?

Polska koszykówka potrzebuje rozwoju i zrozumienia, co jest normą w europejskiej koszykówce na zachodzie. Chodzi o to, by podejmować decyzje w oparciu o planowanie, a nie tylko improwizowanie. Tutaj w Polsce większość działań jest opartych na czystej improwizacji, począwszy od podejmowania najprostszych decyzji, a na podpisywaniu kontraktów skończywszy.

Może trzeba skrócić okno transferowe?

To krótkotrwałe rozwiązanie. Potrzeba bardziej profesjonalnych rozwiązań. Podpisujemy zawodników na następny sezon dopiero po zakończeniu rozgrywek. A powinniśmy zrobić to znacznie wcześniej, np. zaczynając ten sezon, powinniśmy mieć już przygotowane kontrakty na następny sezon, albo chociaż w połowie trwającego sezonu złożyć poszczególnym zawodnikom oferty umów na następy sezon.

Kolejny przykład. Nie wiemy, w jakich rozgrywkach wystartujemy w następnym sezonie, nie wiemy z jakim budżetem, nie znamy przepisów dotyczących polskich zawodników na następny sezon. Więc jak mamy działać kontraktując zawodników z wyprzedzeniem, skoro nie znamy budżetu, do jakich rozgrywek przystąpimy, oraz z iloma Polakami w składzie? Jak mówię, wszystko jest improwizacją, musimy się dostosowywać do reguł ligowych . I jeszcze jedno. Jeśli kontraktujesz zawodnika, który reprezentuje poziom eurocupowy i przegrywasz, wtedy możesz mówić o błędach. Wtedy możesz powiedzieć, że popełniłeś błąd w wyborze zawodnika i charakterystyki. Ale jeśli podpisujesz zawodników, którzy nigdy nie grali wcześniej w tego typu rozgrywkach i trudno ci przewidzieć, ile są w stanie dać, możesz tylko przewidywać, jak rozwiną się w przyszłości. I my poszliśmy w tym kierunku, wymieniliśmy graczy, którzy nie grali wcześniej w Eurocupie. Rok temu też zmieniliśmy tych, którzy nie grali na takim poziomie. Nie wymieniliśmy Aarona Besta, który wcześniej grał w Eurocupie, nie wymieniliśmy Tarika, u niego sytuacja była inna, miał opcję w kontrakcie, nie wymieniliśmy Groselle’a bo ma doświadczenie z gry w Europie w przeszłości. Ale w przypadku graczy, którzy grają na niższym poziomie – z częścią z nich się uda, z częścią nie, bo zgadujesz, podpisując z nim kontrakt.

Biorąc pod uwagę wszystkie te okoliczności i i wiedząc już, że wygraliście tylko jeden mecz z 18, żałuje pan udziału w Eurocupie?

Absolutnie nie. Wierzę, że nie ma postępu dla polskiej koszykówki i dla kogokolwiek w polskiej koszykówce bez udziału w europejskich pucharach. Proszę dać mi powiedzieć to, co powinienem. Kiedy zostałem zatrudniony 3 lata temu, rodzinie Wierzbickich przyświecał jeden cel: doprowadzić zespół do miejsca, gdzie był w przeszłości, wprowadzić go do Europy, ale w szczególności do Eurocupu. Zostałem zatrudniony, kiedy celem była gra w Eurocupie, to nie był mój pomysł. W każdym z tych trzech lat spędzonych w Treflu miałem opcję zerwania kontraktu i odejścia, kiedy tylko będę chciał, jeśli zespół nie będzie brał udziału w europejskich rozgrywkach. Chcę jeszcze raz podkreślić – granie w Europie nie było moim pomysłem, przyszedłem, bo to klub miał ambicje, by zaistnieć w Europie.

Ale miał pan wybór między Eurocupem, a Basketball Champions League…

No i jaka jest różnica?

Taka, że w BCL gra się mniej meczów…

Nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy grać mniej meczów. To byłoby cofnięcie się do polskiej ligi. Wszyscy w Polsce chcą się koncentrować na polskiej lidze, a ja uważam, że trzeba mierzyć wysoko, nie osiadać na laurach. Na logikę – Eurocup to drugie pod względem prestiżu rozgrywki po Eurolidze i zakładałem, że gra w nich pozwoli w prostszy sposób zakontraktować lepszych zawodników. Ale to nieprawda, myliłem się. Zawodnicy mimo argumentu gry w Eurocupie nie chcieli grać w polskiej lidze. I znowu – nie nazwałbym tego problemem, tylko rzeczywistością. Polska liga nie jest atrakcyjna. Kiedy proponowaliśmy pieniądze na tym samym poziomie co kluby ACB, które nie grają w europejskich pucharach, zawodnicy woleli podpisać kontrakt tam w Hiszpanii. Podobnie jest z ligą francuską, takie są realia.

Dlaczego nie żałuję gry w Eurocupie? W pierwszym roku zbudowaliśmy skład i na błędach popełnionych wówczas przy budowie w kolejnym roku zbudowaliśmy lepszy skład, który w efekcie zdobył mistrzostwo. Budowanie składu w pierwszym roku nauczyło nas, jak zbudować skład w kolejnym roku, już pod kątem Eurocupu. Gdybyśmy zakładali, że Trefl Sopot zagrał jednorazowo w europejskich rozgrywkach, byłaby to kompletna strata czasu i nakładów finansowych. Jeśli zaś Trefl przystąpił do tych rozgrywek z nastawieniem na naukę bycia lepszym i planami na wiele lat do przodu, myślę że było warto.

Ale też prawdą jest, że kilka razy byliście bardzo blisko zwycięstwa. Ratiopharm, Bahcesehir, Trento, Gran Canaria.

To nie ma większego znaczenia. Realia polskiej koszykówki to co roku przegrane mecze w najważniejszych europejskich rozgrywkach.

Chodzi głównie o pieniądze, prawda?

Pieniądze to jedna z przyczyn. Ale jest wiele innych powodów. My mieliśmy w Eurocupie najprawdopodobniej najmniejszy budżet albo jeden z dwóch najniższych. Pewnie osiągnęlibyśmy nieco lepszy rezultat z większym budżetem, ale uważam, że na lepszy wynik większy wpływ miałoby przygotowanie się do Eurocupu w trakcie poprzedniego sezonu. Są też inne powody, o których nie chcę rozmawiać, proszę mnie o nie nie pytać. Pewne sprawy mogłyby być rozwiązane inaczej i są kluczowe dla polskiej koszykówki, nie chodzi jednak o działania jednego klubu, tylko decyzje, które muszą zapaść na szczeblu całej polskiej koszykówki, wtedy istnieje szansa, że krajowe zespoły zaczną wygrywać mecze w Europie.

Skoro mówi pan o planie długofalowym – rozmawiacie z Treflem na temat przyszłości po zakończeniu tego sezonu?

To nie jest miejsce i czas na takie rozmowy.

Dlaczego?

Skończymy sezon, to będzie też koniec trzyletniego projektu i będziemy rozmawiać. Nie oczekuję, że teraz usiądziemy do rozmów.

Pytam, bo jak sam pan zauważył, to jest ostatni rok pańskiego kontraktu.

To pytanie do właścicieli, nie do mnie. Natomiast powtórzę, nie oczekuję, że ktoś będzie ze mną teraz rozmawiał o kontrakcie. Skupiam się na zespole i pracy. Wierzę, że mamy silniejszy skład od zeszłorocznego, ale też inne zespoły są silniejsze niż w zeszłym sezonie. Mam nadzieję, że zdążymy się przygotować należycie do play-off.

Jakub Schenk powiedział w wywiadzie udzielonym Karolowi Waśkowi, że Eurocup zweryfikował zawodników Trefla. Jak pan na to patrzy?

Dla kilku zawodników zdecydowanie Eurocup był zbyt dużym wyzwaniem. Ale trzeba też pamiętać, że dla większości z nich to było pierwsze zetknięcie z europejskimi rozgrywkami.

Trenowałem w Eurolidze, Eurocupie, trenowałem mistrzów, zespoły narodowe, prowadziłem zespoły w każdego rodzaju rozgrywkach. W niektórych miałem większe, w niektórych gorsze wyniki. W tym roku nasze podróże w Treflu w porównaniu z tym, co mieliśmy w Zielonej Górze, to jest żart, a mimo to przez dwa lata byliśmy w play-offs.

Nie ma dla mnie znaczenia, czy grasz na jednym, czy dwóch frontach. Najważniejsze jest, by mieć narzędzia, mieć zespół, mieć ludzi w klubie, którzy potrafią sprostać takiemu wyzwaniu.

A mieliście w Treflu w tym roku?

Nie, nie mieliśmy. Tak jak powiedziałem, improwizowaliśmy. Musimy być lepiej przygotowani już teraz do tego, co wydarzy się w przyszłym sezonie.

Zastanawiam się, jak pan motywował swój zespół, kiedy przegrywał 13. mecz z rzędu. To nie jest łatwe. Podejrzewam, że zwykłe „pracujmy konsekwentnie, a zwycięstwa przyjdą” mogło nie wystarczyć.

Dla mnie większym problemem było poradzenie sobie z kontuzjami, z krótką rotacją, granie bez rozgrywającego, czy z jednym strzelcem na dystansie. Wyzwania mentalne mamy każdego dnia, zresztą one są takie same kiedy przegrywasz 13 meczów z rzędu, albo wygrywasz 10 meczów z rzędu. Gdy zespół wygrywa 10 spotkań, zawodnicy bywają nazbyt rozluźnieni, a jak przegrywają 13 to są zbyt zdołowani. To jest zawsze dużym wyzwaniem.

Pamiętam jak na wysokości grudnia przegraliście trzy mecze z rzędu. I wtedy mówił pan o problemie mentalnym.

O, bardzo chętnie o tym opowiem. Te porażki zbiegły się w czasie z porażkami w Eurocupie. Ale chcę też zauważyć, że w ubiegłym roku w tym samym czasie co teraz mieliśmy więcej, bo pięć porażek w lidze. Dlaczego powstał ten kryzys? Opuścił nas Tarik Phillip, a w jego miejsce zakontraktowaliśmy Nicka Johnsona, który jest równie dobrym zawodnikiem, ale nie grał przez większość roku. To jest bardzo proste – przegrywaliśmy przez 3-4 tygodnie, kiedy Nick Johnson potrzebował dojść do formy. Jeśli ktoś wiąże nasz kryzys w lidze z grą w Eurocupie, traktuję to jako teorię spiskową. Ludzie spoza klubu szukają rozmaitych powodów na potwierdzenie swoich tez: np. że zawodnicy nie chcą grać, że się kłócą, że nie chcą słuchać trenera, albo że są zmęczeni psychicznie. Zawsze chcą coś wymyślić, ale to jest tak naprawdę proste. Przegrywaliśmy, bo straciliśmy jednego z najważniejszych zawodników. A problemy mentalne nie rodzą się znikąd, one są wypadkową porażek.

swoją drogą skoro jesteśmy przy zawodniku klasy Nicka Johnsona, zakładam, że podpisanie takiego zawodnika przez polski zespół było dużym wyzwaniem.

Kiedy negocjowaliśmy z Tarikiem Philipem on mówił – tak, podpiszę kontrakt, ale chcę mieć opcję przenosin. Z kolei Nick podpisał tutaj w Polsce kontrakt, bo długo nie grał. I tak długo jak będziemy usatysfakcjonowani z dobrze wykonanej roboty w polskiej lidze, jednocześnie przegrywając mecze w Europie, nic się nie zmieni. Podpisanie Nicka owszem, było sporym ryzykiem, ale nie mniejszym od podpisania Treya McGowensa. Czasami ryzyko wynika z potencjalnej kontuzji, innym razem z braku doświadczenia, ale zawsze biorąc zawodnika do polskiej ligi, podejmujesz ryzyko. Podobne podjęliśmy podpisując Keondre Kennedy’ego. Nahiema Alleyne’a, a także Marcusa Weathersa. W przypadku Dariusa Motena było inaczej, bo wiedziałem, czego mogę się po nim spodziewać.

Pan nie żyje komentarzami w sieci, prawda?

Izoluję się, nie mam Facebooka, Instagrama, jedyny portal jakiego używam to LinkedIn. Nie ma to żadnego wpływu na moje decyzje. Czytam książki traktujące o koszykówce, które czynią mnie lepszym trenerem, literaturę psychologiczną, pozwalającą lepiej zrozumieć zawodników. Nie interesuje mnie, co ludzie mówią o mojej pracy. Żeby dobrze ocenić moja pracę, trzeba obserwować mnie na co dzień, rozumieć nasze błędy, nasze cierpienia, bolączki i ile wkładamy w to pracy.

Podam jeden przykład. Przez dwa sezony pracowałem w Hiszpanii jako ekspert koszykarski w telewizji (tzw. drugi komentator – red.) W przerwie jednego z meczów komentujący mecz były zawodnik powiedział „ten trener powinien poprosić o timeout”. Zapytałem: – dlaczego tak sądzisz? Nie znasz sytuacji, nie wiesz, czy jego zawodnik był kontuzjowany, z jaką intensywnością trenował. Musisz mieć kompletny ogląd sytuacji, by wygłaszać opinie dotyczące klubu.

Z tego samego powodu ja nie chcę komentować pracy innych trenerów, bo nie mam pojęcia, co jest w środku i jakie są problemy w jego zespole. Cała reszta dyskursu to czyste spekulacje.

Ma pan zasadę, że nie rozmawia publicznie, w mediach o grze poszczególnych zawodników. Z czego wynika ta reguła?

O rozwoju zawodnika chcę rozmawiać twarzą w twarz. Z drugiej strony, zawsze podkreślam, że cokolwiek dzieje się z klubem i zespołem, to wypadkowa działań całego zespołu. Gdy idzie dobrze, wiem, że jest to podyktowane dobrą pracą zespołu, ale gdy idzie źle, biorę za to pełną odpowiedzialność. Chcę też zdjąć z zawodników światła reflektorów i presję. Z tego powodu nie wymieniam nigdy zawodników z nazwiska.

Treningi Trefla są zawsze otwarte dla mediów?

Zawsze. Dla każdego trenera w lidze, dla każdego dziennikarza. Przykro mi, że większość dziennikarzy nie przychodzi na nasze treningi. Mogliby się dowiedzieć, jak trenujemy. Ja w każdym razie nie mam nic do ukrycia.

Ale skoro ma pan lepszy zespół niż przed rokiem, to chyba presja też jest większa?

Nie jest większa niż w innych klubach, takich jak Anwil, czy King.

Ale to wy bronicie mistrzostwa…oczekiwania są duże.

Nie zwracam na to uwagi. Od zawsze kiedy byłem koszykarzem, czy trenerem, byłem jedyną osobą, która zarządzała swoją presją. Nikt nie jest w stanie konkurować z obciążeniami, które sami sobie narzucamy. Raz jeszcze powtórzę, skupiam się tylko na swoich założeniach. Nie jestem pod wpływem czynników zewnętrznych. Jedynie pod wpływem presji, którą nakłada na mnie mój pracodawca, właściciel klubu, lub menadżer, albo ja sam.

I tak jak rozmawialiśmy o polskiej koszykówce. Jesteśmy atletami, sportowcami, chcemy rywalizować, stając się lepszymi. Pierwszego dnia, kiedy powiem, że jestem dobry, zrezygnuję z pracy. Taka jest moja mentalność.

Czego życzyć na najbliższe tygodnie?

Tylko zdrowia, w każdej innej materii zrobimy co w naszej mocy. W przypadku zdrowia nie zawsze mamy nad wszystkim pełną kontrolę.

Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj