Zwierzęta niszczą trawniki, podchodzą pod bloki i nie pozwalają wejść do budynków. Lokatorzy za wszelką cenę starają się pozbyć nieproszonych gości, zwrócili się już nawet do władz miasta.
Jak powiedzieli reporterowi Radia Gdańsk rozgoryczeni gdynianie z ul. Rzymowskiego, strażnicy miejscy interweniują tylko wtedy, gdy nie mają pilniejszych zadań. Reakcja policji ogranicza się wyłącznie do włączenia „kogutów”.
Mieszkańcy są zdesperowani i rozpoczęli walkę z dzikami na własną rękę. Leją wodę z okien, posypują chodniki ludzkimi włosami oraz używają klaksonów, jednak to nie odstrasza zwierząt.
Sprawę zgłosili gdyńskim urzędnikom, ale ci przyznają, że mają związane ręce. Do dzików w mieście strzelać nie można. – Są odłownie. Te działałyby lepiej, gdyby nie były niszczone przez ludzi. Zdarzyły się nawet takie sytuacje, że instalacje zostały spryskane substancją odstraszającą dziki, powiedział Zdzisław Kobyliński z Wydziału Zarządzania Kryzysowego.
Leszek Manaj, Prezes Koła Łowieckiego „Jaźwiec” uważa, że większa aktywność dzików jest efektem festiwalu muzycznego w Babich Dołach, który skutecznie przepędził zwierzęta z trenów wojskowych. – Dodatkowo w lasach jest za dużo zwierząt, dodał Manaj.
Zdaniem Zdzisława Kobylińskiego problem powinien zostać rozwiązany w najbliższych tygodniach. W Gdyni od początku roku odłowiono ponad 300 dzików. Większość z nich trafiła w okolice Słupska.
sk/mmt