Znany bokser opowiadał reporterce Radia Gdańsk Annie Rębas o tym, jak pomaga i kwestuje na cmentarzu w gdańskich Łostowicach. Anna Rębas: Co roku kwestujesz na Cmentarzu Łostowickim dla gdańskiego hospicjum. W tym roku też będziesz prosił ludzie o wsparcie?
Dariusz Michalczewski: Najbardziej mnie wkurza, jak ludzie patrzą na cmentarzu na mnie i myślą „ciekawe ile mu zapłacili, żeby tak stał?”. Kochani, ja nic za to nie dostaję. To jest sprawa charytatywna.
A wrzucają do twojej puszki czy tylko się fotografują i proszą o autograf?
– Wrzucają, niektórzy tylko dziesięć złotych, a ja przecież wiem, że mają pieniądze, bo ich znam. Wtedy krzyczę za nimi „hej! dawaj stówę, co ty mi tu dziesięć złotych dajesz, nie rób se jaj”. Moja puszka jest zawsze najcięższa.
Ile miałeś lat jak zmarł twój tato?
– Miałem 12 lat. Odebrałem swoje najlepsze świadectwo i wracałem do domu, chcąc je pokazać tacie. Na dole w klatce kolega mi mówi „Darek twój tato nie żyje”. To był szok. Nie mogłem się pozbierać. Jak obuchem w łeb dostałem. Mimo że jako tako byliśmy przygotowani, jak odszedł, bardzo to przeżyłem. Zwariowałem. Pomieszało mi się w głowie. Dzisiaj to pewnie takie dziecko trafiło by na jakąś terapię czy do psychologa.
Pogubiłeś się.
– Zupełnie. Zacząłem pić alkohol. Zacząłem rozrabiać. Największe problemy mama miała ze mną.
I mama wymyśliła, że zaprowadzi mnie z wujkiem na trening do Stoczniowca. Pokochałem ten sport. I tak to się zaczęło. Pasowało mi to. Ale wdawałem się często w bójki poza ringiem. Trener mówił wtedy „jesteś inteligentny facet i musisz tak kogoś ograć, żeby go nie dotknąć.