Pracują od 8 do 12 godzin w ciągu dnia, a potem grają w szachy i oglądają filmy. Doktor Katarzyna Jankowska z Politechniki Gdańskiej spędziła rok w Polskiej Stacji Polarnej Hornsund na Spitsbergenie.
Podczas spotkania w Gdyni opowiadała o swojej wyprawie. Kilka ciekawostek zdradziła też naszej reporterce.
Magda Manasterska, Radio Gdańsk: Jak poradziła Pani sobie z tym, że wyjeżdża na rok?
Katarzyna Jankowska: Rzeczywiście wyjazd na rok niesie za sobą poważne konsekwencje. Nasza wyprawa była przemyślaną decyzją. Miałam to niezwykłe szczęście, że pojechałam tam z moim mężem. Wyjeżdżaliśmy na spokojnie. Mamy dorosłą córkę, rodzice też nie mieli nic przeciwko. Najbardziej martwiliśmy się o to, czy tutaj w Polsce coś się nie stanie. Jakaś choroba i tak dalej. Na szczęście wszystko ułożyło się bardzo szczęśliwie i ten rok mogliśmy spokojnie tam spędzić.
Co najciekawszego wydarzyło się ciągu tego roku? Co Pani zapadło w pamięć?
Najbardziej pamiętam zimę. I ten okres, który wydaje się najtrudniejszy, czyli noce polarne. Wtedy, kiedy słońce nie wschodzi nad horyzont. Ludzie różnie na to reagują. Ja jestem osobą, która lubi pracować w nocy. Nie przeszkadzało mi, że jest zupełnie ciemno. Życie na stacji wtedy nieco zwalnia. Można sobie ten czas dowolnie organizować. Ja przestawiłam godziny pracy. Pracowałam, kiedy mogłam, a spałam kiedy potrzebowałam.
Jak wygląda zwykły dzień w stacji?
Wszystko zależy od roli, jaką się pełni na stacji. Zupełnie inaczej pracują grupy letnie. Przyjeżdżają na kilka tygodni i prowadzą swoje badania naukowe. Szczególnie, że przyjeżdżają w czasie lata polarnego, czyli kiedy słońce w ogóle nie zachodzi. Jest nam wszystko jedno, czy zaczniemy pracę w terenie o godzinie 2 w nocy czy o 8 rano. Podporządkowujemy wtedy swoją pracę do pogody.
Fot. Katarzyna Jankowska
Kiedy jest pogoda – pracujemy w terenie. Jeśli nie ma, wtedy albo odpoczywamy, albo pracujemy w laboratorium. Zimą jest nieco inaczej. Jest nas wtedy 10-11 osób. Dopasowujemy to do tego, jakie mamy zadania do wykonania w stacji. Generalnie dni są podzielone tak, że o 8 rano jest śniadanie, o 14 obiad, wieczorem kolacja. To normalny ośmio- lub dwunastogodzinny dzień pracy.
A jest czas wolny?
Bardzo często oglądaliśmy filmy wspólnie w mesie. Czasami urządzaliśmy różnego typu turnieje, na przykład szachowe, w ping ponga czy planszówki. Hitem była „Gra o tron” i „Wikingowie”. Zbieraliśmy się prawie całą ekipą i czekaliśmy na nowe odcinki.
W tym rejonie są niedźwiedzie polarne. Dużo ich pani spotkała?
Stacja w Hornsundzie jest rejonem, gdzie faktycznie niedźwiedzie wędrują. Szczególnie wiosną, kiedy pojawia się lód morski. Można powiedzieć, że przypływają razem z tym pakiem lodowym. Na naszym zimowaniu, zresztą tak jak i w zeszłym roku, tego lodu morskiego prawie nie ma. Proszę sobie zatem wyobrazić, że my w ciągu całego roku zaobserwowaliśmy 11 niedźwiedzi. Nasi koledzy opowiadali o 200-300 rocznie.
Jak się dociera na stację? Jak trafia tam np. żywność?
Cała grupa zimująca na początku lipca płynie statkiem Horyzont II, należącym do Akademii Morskiej w Gdyni razem z zaopatrzeniem na lato. Jesienią Horyzont II przypływa drugi raz i przywozi kolejne zaopatrzenie.
Co się znajduje w takim zaopatrzeniu jedzeniowym?
Jedzenia jest dużo. Oczywiście brakuje świeżych warzyw, ale nadrabiamy to mrożonkami i sokami.
Czy na Spitsbergenie jest naprawdę tak zimno?
Zdecydowanie nie jest zimno. W zimie mieliśmy temperaturę -5 czy -8 stopni. Najzimniej było około -15 i to przez kilka dni. Oczywiście w rejonie lodowca czy w górach jest trochę zimniej, natomiast w okolicy stacji, która jest położona bezpośrednio nad fiordem, jest zupełnie ciepło.
Fot. Katarzyna Jankowska
Stacja znajduje się niedaleko ujścia fiordu Hornsund, w południowej części wyspy Spitsbergen Zachodni. Placówka działa już od ponad 50 lat.
Magda Manasterska/mar