Przeżyłem przygodę życia i niczego nie żałuję – mówi 22-letni kucharz z Sopotu.
Tomir Pawłowski to młody człowiek, który wie, czego chce. Przyznaje otwarcie: desery to moja pięta achillesowa. Zgłosił się do programu telewizyjnego, bo chciał spróbować czegoś nowego. W Hell’s Kitchen dostał cenną lekcję życia i gotowania.
Pochodzi z Grudziądza, kilka lat temu przeprowadził się do Sopotu. Porzucił studia, żeby robić to, co kocha. Bo, jak mówi, pasja jest w życiu najważniejsza. Ma marzenie i jest pewien, że uda mu się je zrealizować. Nie ma dla niego nic trudnego, a stres w życiu ogranicza do minimum.
Nam opowiedział o swoich marzeniach i planach na życie. Oraz o tym, jak program znany ze ogromnej ilości krzyków, „ognia” i łez wygląda z drugiej strony. Zapraszamy do Piekielnej Kuchni od… kuchni.
Maria Anuszkiewicz, Radio Gdańsk: Wojciech Modest Amaro sieje grozę i budzi postrach. W programie nie uznaje kompromisów, a pochwał od niego niektórzy nie doczekali się wcale. Jaki jest naprawdę? Czy władca Piekielnej Kuchni rzeczywiście jest taki groźny?
Tomir Pawłowski, Hell’s Kitchen: Niewątpliwie szef Amaro na każdym uczestniku robi wrażenie. Kiedy pierwszy raz go zobaczyliśmy to poczuliśmy, jakby się ziemia pod nami zapadała. Głos drży, nogi się trzęsą.
– Nie ma takiej osoby, która mnie przekona, że on jest wykreowany przez media. Żeby sprostać jego standardom na kuchni, pokazać i dać z siebie wszystko, trzeba być w stu procentach przygotowanym i, że tak powiem, „ogarniać”. Przyznaję, można się go trochę bać, a nawet trzeba. Ale prywatnie jest naprawdę bardzo fajną osobą, przekazuje nam cenną wiedzę. Jak się z nim rozmawia to można patrzeć w niego jak w obrazek.
– To zaszczyt pracować z kimś takim. Ktoś, kto ma gwiazdkę Michelin zasługuje na uznanie. Poznałem go osobiście, miałem szansę dla niego gotować, z czego jestem bardzo dumny. Próbował moich dań. Gotować dla najlepszego kucharza w Polsce to duże osiągnięcie. Trzeba, a nawet powinno się go bać na kuchni, bo jest szefem i jego wymagania są na najwyższym poziomie. Jednocześnie bardzo nas motywuje, a jego rady są naprawdę cenne, każdy z nas brał je sobie do serca, co zresztą zobaczycie sami w programie.
Fot. Radio Gdańsk/Maria Anuszkiewicz
W programie często dochodzi między uczestnikami do starć. Kłótnie i wyzwiska są niemal na porządku dziennym. Czy poza planem też jesteście rywalami?
– Mimo długiej izolacji, nikt nie czuł się sam. Rozmawialiśmy ze sobą, każdy każdego wspierał, pocieszał, jeśli trzeba było. Mogliśmy się komuś wygadać, wszyscy razem się śmialiśmy. Nie pokłóciłem się z nikim, raczej nawiązałem przyjaźnie i znajomości, z czego się cieszę. Nadawaliśmy na tych samych falach, wiadomo, że się między sobą różniliśmy, ale ku mojemu zdziwieniu ekipa była bardzo w porządku.
– To najmłodsza grupa ze wszystkich edycji. Najstarszy uczestnik miał 38 lat, ale średnia wieku całej ekipy wynosiła około 25 lat. Bardzo fajna grupa, ku mojemu zdziwieniu pojawiły się także gwiazdy znane z telewizji, na przykład Ania „Mała” z Warsaw Shore. Bardzo się zdziwiłem, bo naprawdę mile zaskoczyła całą ekipę. Znana jest przez pryzmat telewizji i internetu, ma wielu hejterów. Ale prywatnie to zupełnie inna osoba niż ta, którą pokazuje się w telewizji.
A zatem sława ma też swoją ciemną stronę. Wspomniałeś o hejterach…
– Człowiek, który idzie do telewizji musi się liczyć z negatywnymi opiniami. Wiadomo, że znajomi za plecami cię nie oczernią, ale wiele osób z całej Polski od razu po pierwszej publikacji naszych twarzy i krótkich opisów już coś do nas ma. Oceniają nas przez pryzmat pięciu, sześciu zdań pod naszym zdjęciem.
– To nie jest miłe. Mówią: „Dziewczyny blachary, chłopaki żigolaki, najlepiej spadajcie”. Musicie sami to poznać, pójść na casting, uwierzyć w siebie, spróbować, a później dopiero mówcie, co sądzicie, bo to nie jest łatwe. Jeżeli się dostaniecie to naprawdę przyjdę i sam złożę wam gratulacje, bo droga żeby się tam dostać jest krótka, ale żmudna.
Stres jest duży?
Fot. Radio Gdańsk/Maria Anuszkiewicz
Byliście odizolowani od świata na 10 tygodni. Było trudno?
– Na czas, kiedy mieszkaliśmy w apartamencie, zabrano nam telefony, laptopy, mp3, słuchawki. Nie mogliśmy mieć kontaktu ze światem, z rodzinami. Z nikim spoza ekipy. Łącznie nagrywało nas 36 kamer. Każdy z nas miał mikroport (mały mikrofon – przyp. red.) 24 godziny na dobę. Mogliśmy go zdejmować na noc, ale musiał leżeć na szafce obok twarzy. To była pełna inwigilacja, ale myślę, że każdemu z nas w pewien sposób się to podobało, bo to jest jednak coś innego.
Stawiasz na zwycięstwo czy to raczej dla ciebie tylko zabawa?
– To jasne, że interesuje mnie tylko wygrana. Myślę, że każdy w uczestników o tym marzył. Nie uwierzę, że nie. Ja przede wszystkim stawiam na zwycięstwo, chociaż nie ukrywam, że trochę sławy też jest miłe. Największą motywacją nie jest jednak 100 tysięcy, taka kasa owszem, przemawia do wyobraźni, ale to nie jest dużo, żeby rozkręcić własny biznes. Natomiast praca w Atelier Amaro to chyba marzenie każdego kucharza. Gotować dla kogoś takiego w jego własnej restauracji to moim zdaniem naprawdę bardzo wielkie osiągnięcie.
Dlaczego akurat Hell’s Kitchen?
– Nie będę czarował i ukrywał, to był typowy spontan. Pewnego wieczoru oglądałem ze znajomymi finał Top Chef. Potem zobaczyłem reklamę Hell’s Kitchen. I ktoś po prostu powiedział: zgłoś się! Po głębszym zastanowieniu usiadłem do komputera i wypełniłem formularz. Powiedziałem sobie: czemu nie? Na pewno warto spróbować. Przyznaję, że telewizja mnie bardzo ciekawiła, miałem jakieś plany z nią związane, chciałem zobaczyć jak wygląda od środka.
Jak zaczęła się twoja przygoda z gotowaniem?
– Od dziecka lubiłem przesiadywać w kuchni. Kiedy przeprowadziłem się do Trójmiasta postanowiłem zacząć pracę w gastronomii. Lubię gotować i kocham jeść. Wiadomo oczywiście, że zacząłem od pomocy kuchennej, robiłem surówki, smażyłem frytki, robiłem dodatki. Ale w końcu stwierdziłem, że to jest to, co chciałbym robić. Rzuciłem studia na Akademii Marynarki Wojennej na Bezpieczeństwie Narodowym. Stwierdziłem, że po prostu to nie moja bajka.
Nie było szkoda?
– Trochę tak, zawsze gdzieś we mnie była ambicja, żeby skończyć studia. Ale stwierdziłem, że chcę robić to, co kocham i nie żałuję.
Kuchnia eksperymentalna czy tradycyjna?
– Zdecydowanie to pierwsze. Lubię eksperymentować, trzeba łączyć smaki, próbować i tworzyć nowe rzeczy. Nie można stać w miejscu, bo kucharz się nie rozwija. Jak mówi sam szef Amaro, kuchnia to nie tylko umiejętności kulinarne, ale także sztuka. Na talerzu musi wszystko ładnie wyglądać, bo człowiek przecież je oczami.
Twoje największe marzenie to…
– Własna restauracja. Nie mam konkretnego planu, jaka to będzie kuchnia. Na pewno będzie to coś oryginalnego, bo jak sam twierdzę, mam tylko oryginalne pomysły. Nie boję się tego, będę chciał poeksperymentować. Ale to na pewno za parę lat, bo muszę przyswoić jeszcze sporo wiedzy kulinarnej, żeby mieć własną restaurację. Gastronomia to jednak ciężki orzech do zgryzienia. Ale swój lokal na pewno otworzę.
Zatem powodzenia i dziękuję za rozmowę.
– Dziękuję.
Maria Anuszkiewicz