Pobyt w czterogwiazdkowym hotelu w Bułgarii zakończył się szpitalem. „Brud, robactwo, fatalne jedzenie”

To miały być wymarzone wakacje życia, a okazały się koszmarem, który skończył się zatruciem i leczeniem w szpitalu. Rodzina z Gdańska długo nie zapomni tygodniowego pobytu w bułgarskim kurorcie w Słonecznym Brzeg. – W pokoju czterogwiazdkowego hotelu było brudno, jedzenie fatalne, a plaże zamiast piasku miały kamienie – skarżą się naszemu reporterowi.

CZTERY DNI W SZPITALU

Pani Jagoda zachorowała dzień po przyjeździe. Skutki zagranicznych wakacji jeszcze długo będzie odczuwać. – W szpitalu leżałam cztery dni na oddziale zakaźnym. Nadal biorę leki, mój żołądek i jelita jeszcze przez rok będą dochodzić do siebie, tak mi powiedzieli lekarze. To było zatrucie, bo tam był brud i robactwo, a jedzenie było fatalne. Kubki, szklanki i sztućce niejednokrotnie były po prostu brudne – mówi Pani Jagoda.

Jak dodaje pan Tomasz, standard hotelu znacznie odbiegał od oferty prezentowanej na stronie organizatora wypoczynku. – W pokoju było czuć stęchliznę i wilgoć. To bardzo gryzło w nos, syn miał ataki astmy. Już po chwili przebywania w pomieszczeniu nie dało się wytrzymać. Do tego poodrywane gniazdka, ogólnie estetyka fatalna. A łazienka w bardzo złym stanie, dawno już takiej nie widziałem – mówi pan Tomasz.

„STANDARD TANIEGO HOSTELU”

Rodzina domaga się zwrotu kosztów wakacji i leczenia pani Jagody. Mecenas Piotr Bartecki twierdzi, że zawinił głównie organizator wypoczynku, czyli firma Sun & Fun, ale także portal wakacje.pl, za pośrednictwem którego sprzedana została wycieczka. – Hotel był w standardzie taniego hostelu, a nie czterogwiazdkowego hotelu. W mojej ocenie klientom należą się przeprosiny, zwrot kosztów wycieczki oraz zadośćuczynienie – mówi mecenas Bartecki.

– Jeżeli Sun & Fun uzna, że argumentacja klienta jest rzeczowa i powinien dostać pieniądze, to myślę, że tak będzie. Jednak trudno mi mówić w imieniu biura – tłumaczy Klaudyna Mortka z portalu wakacje.pl i zaznacza, że według niej portal nie popełnił błędu.

Sprawa najprawdopodobniej skończy się w sądzie.

 

Grzegorz Armatowski/mili

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj