Firma Wilbo nadal zalega z wypłatami dla pracowników. Część z nich odeszła z pracy

Niedawno informowaliśmy o opóźnieniach w wypłatach dla pracowników gdyńskiej firmy Wilbo. Firma miała problemy finansowe, przejął ją nowy właściciel, który z powodu braku środków musiał wstrzymać produkcję oraz opóźniał wypłacanie pensji pracownikom. Prezes firmy, Grzegorz Białoruski, zapewniał nas, że ok. 10 marca firma powinna wznowić produkcję, a od kwietnia pracownicy powinni otrzymywać regularnie wypłaty. Czy tak się stało?

Od czasu deklaracji ze strony prezesa firmy sytuacja pracowników nie uległa poprawie. Część musiała się zwolnić powołując się na artykuł kodeksu pracy mówiący o naruszeniu obowiązków pracodawcy, a część dostało wypowiedzenia wyniku likwidacji stanowisk pracy – firma przekształciła się z produkcyjnej na handlową. Ponieważ spółka nie ogłosiła upadłości, tylko się przekształciła, jej byli pracownicy nie mogą skorzystać z funduszu wypłat gwarantowanych. 

Większość pracowników nie dostała wypłat od początku roku. Nie dostali oni również odpraw, należnych podczas okresu wypowiedzenia. Dotyczy to ok. 30 osób, które były zatrudnione na umowę o pracę. Firma nie płaciła również pracowniczych składek ubezpieczeniowych, przez co nie przysługiwały im odszkodowania w takich przypadkach jak np. śmierć bliskiej osoby – jak twierdzi jeden z byłych już pracowników firmy, jedna z jego koleżanek nie mogła uzyskać żadnego odszkodowania po śmierci swojego ojca. 

FIRMA „WYCHODZI NA PROSTĄ”

Poprosiliśmy prezesa firmy Grzegorza Białoruskiego o odniesienie się do sprawy oraz o przedstawienie kondycji w jakiej jest Wilbo. Potwierdza zarówno przekształcenie firmy jak i odejście z pracy kilkudziesięciu pracowników. – Z mojego punktu widzenia wychodzimy na prostą. W najbliższych miesiącach wznowimy działalność produkcyjną – stwierdza w rozmowie z reporterem Radia Gdańsk.

Prezes Wilbo zapowiada, że gdy tylko firma wznowi produkcję, złoży propozycję lepiej wykwalifikowanym byłym pracownikom (produkcja ma odbywać się na nowych maszynach). Grzegorz Białoruski jest świadom, że pracownicy mogą nie chcieć wracać. – Na pewno dostaną propozycję, ale różnie z ludźmi bywa i nie każdy chce dwa razy wchodzić do tej samej rzeki.

„ODZIEDZICZONE” DŁUGI

Prezes Białoruski twierdzi, że „tyle ile mogło być, już zostało wypłacone”. Jeden z byłych pracowników potwierdza, że on oraz niektórzy jego koledzy otrzymali część zaległych wypłat. Na niedawnym spotkaniu z pracownikami prezes firmy powiedział im, że do końca roku chce wypłacić wszystkie zaległe pieniądze oraz uregulować zobowiązania, które „odziedziczył” po poprzednim właścicielu przedsiębiorstwa. – Chcemy sukcesywnie regulować wszystkie zaległości – zapowiada Grzegorz Białoruski. 

PROBLEM OGÓLNOKRAJOWY

O komentarz do sprawy poprosiliśmy Aleksandra Kozickiego, przewodniczącego Solidarności w okręgu gdyńskim. Jego zdaniem problemy pracowników pracujących w przetwórstwie rybnym wykraczają poza region. – W takich firmach można z dużą dozą prawdopodobieństwa z zewnątrz określić profil pracowników produkcji. Parę lat temu były to osoby z osiedli popegeerowskich, najczęściej kobiety, które były jedynymi żywicielkami rodziny. To osoby, które znajdują się w przymusowej sytuacji materialnej, a więc wrażliwe i podatne na naciski materialne – opisuje związkowiec. – Praca przy przetwórstwie ryb jest pracą ciężką, prowadzoną w trudnych warunkach i niestety nisko płatną. Dla związku to niezwykle istotny problem, bo mamy świadomość, iż są to grupy zawodowe społecznie zaniedbane, oscylujące na granicy wykluczenia społecznego. Bardzo trudno założyć tam związek – dodał.

Według Aleksandra Kozickiego należałoby powiadomić Państwową Inspekcję Pracy, ponieważ niewywiązywanie się przez pracodawcę z podstawowego obowiązku, jakim jest wypłacanie wynagrodzenia, jest poważnym zarzutem i faktem bardzo niekorzystnie rzutującym na pracodawcę. – Można też skierować przez pracownika pozew przeciwko pracodawcy, ale to są rzeczy trudne. Szczególnie skomplikowane ze względów psychologicznych jest skierowanie na drogę sądową. Taka osoba boi się, że spali za sobą mosty i będzie traktowana jako pracownik oporny – podkreśla Aleksander Kozicki i dodaje, że pracodawcy często kontaktują się ze sobą w tych sprawach przekazując sobie informacje personalne. – Problem polega na tym, że jest to branża niezorganizowana jeśli chodzi o związki zawodowe. Życie nie zna próżni, więc mamy do czynienia z sytuacją, w której pracodawca jest absolutnym hegemonem – mówi przewodniczący gdyńskiego okręgu Solidarności.

BARDZO NISKIE ZAROBKI W BRANŻY

Jednak czy pracownicy postąpili właściwie odchodząc z pracy powołując się na złamanie kodeksu pracy przez pracodawcę? – Jest to kwalifikowane jako ciężkie naruszenie obowiązków pracodawcy. Z punktu widzenia prawnego wielokrotnie się z takimi działaniami spotykałem i z mojej praktyki związkowej mogę powiedzieć, iż ludzie, którzy nie otrzymują wynagrodzeń, często tak działają – mówi Aleksander Kozicki. – Jest to zgodne z prawem, a czy będą mieli z tego pożytki czy straty? Pierwszą stratą i tak już był stosunek pracy, w którym nie dostawali wynagrodzenia, co stawia ich i ich rodziny w sytuacji dramatycznej, bo w Polsce wynagrodzenia są przeznaczane na zaspokojenie najbardziej podstawowych potrzeb życiowych. Ludzie żyją z dnia na dzień, widać to po pracownikach, których wynagrodzenia są niskie, jak właśnie w tej branży – podsumowuje.

Kilku byłych pracowników Wilbo znalazło zatrudnienie w firmie w Kartuzach. Większość jednak nadal czeka na swoje pieniądze.

Rafał Mrowicki
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj