Niektórzy nie wiedzą już, co oznaczają te słowa. Które zawody odchodzą do lamusa? [RAPORT Z POMORZA]

Szewc, kaletnik, zegarmistrz, piekarz, kowal – zawody niegdyś poważane i tłumnie odwiedzane przez klientów, dziś niemal przestają istnieć. W pomorskich miastach widać to zjawisko z całą jaskrawością. W czerwcu opublikowano analizę przeprowadzoną przez Bisnode Polska, czyli znaną wywiadownię gospodarczą. Wynika z niej, że w 2016 roku zniknęło ponad 900 warsztatów specjalistyczno-rzemieślniczych w Polsce. Postanowiliśmy sprawdzić, jak sytuacja wygląda na Pomorzu.

GDAŃSK: CORAZ MNIEJ

Przykładem potwierdzającym spadek liczby zakładów usługowych są choćby punkty naprawy sprzętu elektronicznego (tv i radio) w Gdańsku. Właściciele takich sklepów próbują przebranżawiać się na naprawę monitorów LCD, ale przede wszystkim serwis laptopów. Naliczyliśmy w Gdańsku 12 zakładów głównie naprawiających telewizory. Reszta od początku zajmowała się szerokim zakresem usług – naprawą komputerów, telewizorów, pralek, lodówek, generalnie całego sprzętu AGD i RTV.

Mieszkańcy jednoznacznie narzekają na nieurodzaj liczby rzemieślników w Gdańsku. – Próbowałam szukać szewców w internecie albo zegarmistrza do mojego wiekowego zegarka. Znalazłam może ze cztery adresy, z czego dwa zupełnie nieprzydatne, nie oferowały poszukiwanej usługi. Rzekomy szewc proponował mi naprawę telefonu albo pralki. Dzisiaj znaleźć prawdziwego fachowca, który podejmie się naprawy wartościowych butów, ze świecą szukać – mówi pani Janina Bartlińska, która sama kilkanaście lat pracowała w zakładzie produkującym obuwie, a dziś ocenia, że zawody rzemieślnicze są na wymarciu. – Podzelowanie butów kilkanaście lat temu to był standard, a dziś ludzie wolą wyrzucić dobre obuwie i kupić nowe. A zegarek wciąż leży zepsuty na kredensie – zauważa gdańszczanka.

ZACZĘŁO SIĘ W LATACH 90.

Pierwsze sygnały o kryzysie w branży rzemieślniczej w Gdańsku pojawiały się już w latach 90. Wówczas cena dóbr typu buty, zegarki, odzież, zaczęły drastycznie spadać, a wszystko podyktowane było napływem niskiej jakości wyrobów z Azji. – Stare zakłady, które istniały od lat, likwidują się. Fachowcy odchodzą na emeryturę, trudno mi oszacować, ale naliczyłem w Gdańsku może z 10 prawdziwych szewców. W tym zawodzie niestety nie stać mnie na pracownika, jestem sam – mówi szewc Wojciech Ulczyński.

Najwięcej rzemieślników można spotkać w gdańskim Śródmieściu i na Oruni. Dużo gorzej jest we Wrzeszczu, gdzie stare, rzemieślnicze zakłady zastępują nowo powstałe galerie i centra handlowe.

Z oszacowaniem realnej liczby rzemieślników w Gdańsku jest spory problem. – Każdy może otworzyć działalność i nie musi do żadnego cechu należeć – mówią Radiu Gdańsk pracownicy Pomorskiej Izby Rzemieślniczej. – Jako Izba Rzemieślnicza mamy zrzeszone jedynie 40 rzemieślniczych firm w Gdańsku, natomiast pozostałe mają charakter jednostkowy i świadczą szerzej zdefiniowaną usługę.

FRYZJERZY MAJĄ SIĘ NAJLEPIEJ

Trzech kaletników i rymarzy, sześć zakładów zegarmistrzowskich oraz dwudziestu szewców i dziesięć zakładów szklarskich. Tak wygląda bilans popularnych zawodów rzemieślniczych, do których dostęp w Gdyni jest mocno ograniczony. I systematycznie spada.

Przykładem są choćby zakłady zegarmistrzowskie. Dwa takie punkty w ostatnim czasie zostały zamknięte. – Po prostu ich właściciele przeszli na emeryturę, a że nie miał ich kto prowadzić, to zostały zamknięte – mówi Krzysztof Kotowski. – Ja jestem zegarmistrzem, bo to rodzinny zawód, już mój dziadek się tym zajmował. W środowisku gdyńskich zegarmistrzów znamy się wszyscy. Ja mam 40 lat i z tego, co mi wiadomo, jestem najmłodszy. Czy był przypadek, że ktoś wszedł do zakładu i pytał o możliwość zostania zegarmistrzem? Nie przypominam sobie takiej sytuacji – dodaje. Z przypadkiem chętnego do naprawy obuwia nie spotkał się też szewc, z którym rozmawialiśmy. On zresztą szewcem został kontynuując rodzinne tradycje.

Świetnie mają się za to specjaliści z szeroko rozumianej branży budowlanej oraz fryzjerzy. Według spisu Urzędu Miasta w Gdyni prowadzonych jest 991 zakładów fryzjerskich i salonów urody. Tylko w zeszłym roku zarejestrowano 130 nowych działalności gospodarczych.

W SOPOCIE JAK WSZĘDZIE

W kurorcie najwięcej jest fryzjerów, sporo też mechaników. Brakuje szklarzy, zegarmistrzów i kaletników. Jest tylko jeden kowal. Sopot nie odbiega specjalnie od innych miast, jeśli chodzi o dostęp do drobnych usług rzemieślniczych. A ten jest coraz bardziej utrudniony. Wraz z zamieraniem zawodów zmniejsza się wachlarz usług na rzecz lokalnych społeczności, a polityka miasta nie zachęca do zakładania takiej działalności.

Sopocianie, żeby dostać się na przykład do zegarmistrza przyjeżdżają do centrum. Tutaj są dwa punkty napraw zegarków przy ul. J.J. Haffnera i ul. Boh. Monte Casino. – Po co kupować nowy zegarek, jak można wymienić baterię, szkiełko czy pasek. To są błahostki, które można wymienić za grosze – mówi jeden z klientów. A z dostępnością do takich usług naprawdę jest ciężko, tu w Sopocie na pewno. W Gdańsku też podobnie – dodaje. – Ja do zegarmistrza przyjechałam z Brodwina. Nawet nie byłam pewna, czy ten punkt tu na Haffnera jeszcze jest – dodaje inna klientka.

MIASTA NIE POMOGĄ

Miasto nie przewiduje ulg czy zniżek dla osób prowadzących drobną działalność usługową w Sopocie. Płacą wszyscy, a wysokość opłat zależy przede wszystkim od wielkości powierzchni i lokalizacji. – Jeśli chodzi o lokalizacje punktów usługowych to miejsca pod działalność wskazuje miasto. Wiadomo, że im bliżej centrum tym drożej – to zależy od stref. Jeśli jest to dzierżawa od miasta to tutaj nie wystarczy zapłacić za czynsz i media. Są jeszcze opłaty lokalne i one czasem są wręcz zaporowe – przyznaje Renata Gadomska z biura Cechu Rzemiosł Różnych w Sopocie. Dlatego trudno jest założyć jednoosobowej firmie – np. szklarzowi czy zegarmistrzowi – punkt, który będzie świadczył usługi dla mieszkańców – dodaje. Podobnie jest w Gdańsku.

Inną sprawą jest kształcenie następców do zawodów. Chętnych nie ma, a szkolnictwo zawodowe nie stoi na wysokości zadania. W zawodach zanikających pracują osoby w podeszłym wieku. Proces kształcenia jest żmudny, a nauczyciel musi mieć nie tylko doświadczenie w zawodzie, ale i kwalifikacje: co najmniej dyplom mistrzowski i kurs pedagogiczny. Takich osób jest niewiele.

PIEKARZE I ZEGARMISTRZOWIE W SŁUPSKU

Aktualnie rzemieślnictwo w Słupsku jest w zdecydowanym odwrocie. Przetrwali głównie zegarmistrzowie, piekarze, krawcy, szewcy i kaletnicy, wszyscy skupieni w centrum miasta. Według danych z Urzędu Miejskiego w Słupsku, na 1156 podmiotów w śródmieściu, 15 procent prowadzi działalność w zakresie branż chronionych, zanikających i preferowanych. Zdecydowanie najmniej jest zakładów specjalizujących się w naprawie sprzętu elektronicznego, zwłaszcza dalej od śródmieścia. Poza centrum funkcjonują głównie zakłady krawieckie i obuwnicze.

Miasto, aby zatrzymać odpływ rzemieślników, w 2015 roku wspólnie z przedstawicielami instytucji okołobiznesowych, opracowało pakiet uchwał wprowadzających preferencyjne stawki i zwolnienia od podatku od nieruchomości, mające na celu stymulację rozwoju szeroko pojętej przedsiębiorczości, szczególnie w zakresie wspierania małych i średnich firm lokalnych. Wprowadzone preferencje miały zachęcać do otwierania nowych zakładów, ale również chronić te, które mają wieloletnie tradycje.

Ci, którzy na słupskim rynku funkcjonują już nawet 50 lat, nie widzą przyszłości dla swojego zawodu. Alfons Klepin, który przy ulicy Tuwima ma mały zakład krawiecki przyznaje, że dawniej na jego wyroby czekało się nawet po kilka miesięcy, a klienci zapisywali się na długie listy. – 50 lat temu to były prawdziwe usługi, teraz to są wyłącznie pseudo usługi. Były konkretne rzeczy, konkretne materiały, teraz trzeba powiedzieć prawdę, chińszczyzna nas zawaliła – mówi Radiu Gdańsk. Tłumaczy, że postęp techniki spowodował, że wiele zakładów nie było stać na kosztowne maszyny i szybko tracili klientów.

– Jak taki rzemieślnik może prowadzić biznes, skoro ma 1200 zł samego ZUS? Na dzień dobry trzeba wszystkich opłat oddać miesięcznie 2000 zł. Jak mam się za to utrzymać? – pyta retorycznie. W podobnej sytuacji jest kaletnik, również działający od lat w centrum Słupska. Zakład ostatni raz robił torbę na zamówienie… 4 lata temu. – Teraz naprawiamy tylko torebki, paski. Zrobienie nowej torebki kosztuje u kaletnika trzy razy więcej niż nowa w sklepie – mówiła Beata Żabińska.

POJEDYNCZE JEDNOSTKI W CZŁUCHOWIE

Trzech szewców, dwóch zegarmistrzów i dwie krawcowe działają jeszcze w Człuchowie. Lista ginących zawodów jest w tym mieście spora. Nie ma na przykład ani jednego kaletnika, rymarza, a kowal nie podkuwa koni lecz kuje w stali zdobienia do bram i ogrodzeń.

Zawody te zanikają ze względu na nikłe zainteresowanie usługami. Nie ma też chętnych do ich świadczenia – mówi Adam Nisztuk, prowadzący w Człuchowie zakład szewski.

CZY JEST NADZIEJA?

Stara szkoła rzemieślnicza niewątpliwie zanika. Póki więc cena będzie miała większe znaczenie od jakości, a głównym argumentem klientów będzie cenny czas, póty tendencja upadku zawodów rzemieślniczych się utrzyma. Pewne jest, że we względnie najlepszej sytuacji są fryzjerzy – ich pracy nie zastąpiły jeszcze półśrodki i maszyny, choć na pewno znacznie ją wspomagają. Przyszłości sami dla siebie nie widzą szewcy i kowale, świadomi, że swój wyuczony zawód wykonywać będą jedynie w godzinach dodatkowych.

Paweł Kątnik, Aleksandra Nietopiel, Paweł Drożdż, Marcin Lange, Dariusz Kępa

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj