Rodzina, przyjaciele i znajomi modlili się rano przy sarkofagu Macieja Płażyńskiego, tragicznie zmarłego w katastrofie smoleńskiej byłego marszałka Sejmu RP. Mszę w intencji zmarłego odprawił proboszcz Bazyliki Mariackiej, ks. Ireneusz Bradtke.
– To wspomnienie sprzed 8 lat jest we mnie żywe. To była sobota. Był piękny dzień. Byłem akurat u jednej ze swoich parafianek. Odwiedzałem chorych. Przyszła do domu jej córka i powiedziała, że stała się straszna tragedia. Ale to, co niemożliwe, stało się. I wszyscy razem z rodzinami musieliśmy się z tym zmierzyć – mówił w kościele ks. I. Bradtke. – Nie mogłem w to uwierzyć. Do dziś nie mogę. I po ludzku nie potrafimy się często w tym odnaleźć. Ja także nie mogę. Siła wiary dodaje nam mocy do tego, że potrafimy na to wydarzenie patrzeć z duchowym pokojem – dodał podczas nabożeństwa w bazylice.
„BARDZIEJ SŁUCHAŁ, NIŻ MÓWIŁ”
– W latach 90-tych miałem okazję uczestniczyć razem z nim w konwojach charytatywnych do Sarajewa czy Czeczenii. Nie brakowało trudnych sytuacji. On zawsze swoim autorytetem, wcześniej, jako wojewoda, a później jako Marszałek Sejmu RP, pomagał, kiedy go o to prosiliśmy – mówił ksiądz proboszcz Ireneusz Bradtke.
– Nie należał do osób, które dużo mówiły. Bardziej słuchał, niż mówił. Kiedy jeździliśmy na tereny, objęte działaniami wojennymi z misją charytatywną, on zawsze cechował się spokojem, rozwagą. Nie baliśmy się podróżować z transportem pomocy w najbardziej newralgiczny rejon Europy. Maciej zawsze odnajdywał się podczas tych wyjazdów tak, jak powinien. Jako bezinteresowny, otwarty, dobry człowiek – wspominał ksiądz.
Fot. Radio Gdańsk/Anna Rębas
„PRZYJĄĆ WOLĘ BOŻĄ”
– Starał się poszukiwać jak najlepszych rozwiązań, nie spoczywał na laurach jako polityk. Starał się zawsze znaleźć rozwiązanie. Jeśli ktoś wchodzi na trudną drogę służby ojczyźnie wie, że musi być w tej drodze wytrwały i zdeterminowany. On, mimo tej determinacji, zachował także tę swoją bezinteresowną twarz. Dobrego człowieka. Wszyscy musimy dziś zmierzyć się z jednym pytaniem: dlaczego? Dlaczego doszło do tej tragedii? Dlaczego zabrakło wśród nas kogoś takiego, jak Maciek Płażyński? Ja, jako kapłan, także stawiam sobie takie pytanie. Tak po ludzku. Tak po prostu. Ale jestem tylko człowiekiem. Dlatego wolę pytać Boga, a nie ludzi. Wolę o tym rozmawiać z Bogiem. Tak jak Nikodem z Jezusem. Modlę się o to, byśmy umieli tę wolę Bożą przyjąć – mówił ksiądz Ireneusz.
Fot. Radio Gdańsk/Anna Rębas
„WSZYSTKO DLA SPOŁECZEŃSTWA”
Do kościoła z wiązanką kwiatów przyszli też koledzy Macieja Płażyńskiego ze spółdzielni usług wysokościowych Świetlik, Witold Neuman i Jacek Prętki z Tczewa.
– Maćka brak. On, jak nikt inny, miał na uwadze takie pojęcie jak Dobro Wspólne. Był najbardziej szlachetnym politykiem, który robił wszystko dla społeczeństwa. Dla dobra zwykłego człowieka. Zawsze się zatrzymał i odpowiedział na pytanie, które ludzie mu zadawali. Kto poznał Maćka to wie, że lubił się uśmiechać, ale zbytnio nie lubił mówić – opowiada Jacek Prętki.
– Naszą ostatnią rozmowę przeprowadziliśmy dzień przed katastrofą. 9 kwietnia o 21.00. Umówiliśmy się na wtorek, po jego powrocie ze Smoleńska. Miałem przyjechać do Domu Polonii w Warszawie i przywieźć te podpisy, które zbierałem pod ustawą o repatriacji, bo, jak pamiętamy, on wiele w temacie repatriantów robił, jako prezes Wspólnoty Polskiej. Dopiero jak zadzwonił do mnie śp. Longin Komołowski i powiedział mi, że w Smoleńsku doszło do katastrofy, pomyślałem ze strachem o Maćku. Choć wcześniej myślałem, że Maciek pojechał pociągiem na te uroczystości – dodał Prętki.
„ZABIERAŁEM GO NA RYBY”
Przy grobie marszałka modlił się też marszałek województwa Mieczysław Struk. Złożył wieniec w imieniu samorządowców. Marszałek ciepło i bardzo pozytywnie wspominał współpracę z byłym wojewodą gdańskim i jego szczególne oddanie sprawom państwowym i samorządowym.
– Pamiętam wszystkie najważniejsze jego działania tu, na Pomorzu. Te dobre chwile i te trudne dla niego momenty, gdy np. był odwoływany ze stanowiska. Pamiętam te protesty pod Dworem Artusa w jego obronie. Jak staliśmy tam razem – opowiadał Struk. – Pamiętam te zawirowania polityczne wokół jego osoby. Było tego sporo, a i tak starał się współpracować ze wszystkimi. Bez względu na barwy polityczne. To był człowiek porozumienia. Pamięć o nim trwa. Nie tylko 10 kwietnia – dodał marszałek.
Fot. Radio Gdańsk/Anna Rębas
– Jako burmistrz Jastarni zabierałem go czasem na ryby. Tak, Maciej Płażyński też łowił ryby. Jeździliśmy wspólnie nad morze, z nim i z moim nieżyjącym już ojcem. Na poranne łowienie węgorzy wychodziliśmy czasem o 3 nad ranem. Takich chwil się nie zapomina – opowiadał Mieczysław Struk.
Wieniec przy sarkofagu Macieja Płażyńskiego w Bazylice Mariackiej złożyli także przedstawiciele Ministra Obrony Narodowej.
SYN POLSKI I GDAŃSKA
Maciej Płażyński był polskim prawnikiem i politykiem. Piastował stanowisko wojewody gdańskiego w latach 1990–1996. W marcu 1992 roku pomagał w utworzeniu pierwszej sportowej spółki akcyjnej Lechii Gdańsk. Odwołanie Płażyńskiego z urzędu wojewody przez premiera Włodzimierza Cimoszewicza w lipcu 1996 roku spowodowało szereg protestów przedstawicieli samorządów lokalnych, stoczniowców i innych grup zawodowych, których kulminacją był kilkutysięczny wiec pod gdańskim Dworem Artusa . Płażyński był Marszałkiem Sejmu III kadencji, jednym z założycieli i byłym przewodniczącym Platformy Obywatelskiej oraz jej klubu parlamentarnego, posłem na Sejm III, IV i VI kadencji, senatorem i wicemarszałkiem Senatu VI kadencji. Był też członkiem Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego.
Anna Rębas/mk