Plażowe zabawki zabijają dzieci? „To, że służby wypłynęły do nadmuchiwanego jednorożca, nie jest śmieszne” [ROZMOWA Z RATOWNIKIEM]

Kilka dni temu dmuchany jednorożec postawił na nogi wodne służby ratunkowe w Gdańsku. Ratownicy dostali zgłoszenie, że jest to przewrócony jacht. Duże gabaryty jednorożca oraz jego grzywa i kolorowy ogon zostały wzięte za kamizelki asekuracyjne. – To wcale nie jest śmieszne – mówi Maciej Dziubich prezes Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Sopocie. Dodaje, że dmuchane zabawki bywają powodem tragedii.

Piotr Puchalski: Słyszałem, że plażowe zabawki mogą spowodować śmierć dziecka.

Maciej Dziubich: Zabawki plażowe są niebezpieczne z dwóch powodów. Po pierwsze, pchane wiatrem, bardzo szybko poruszają się po powierzchni wody. Dziecko bawi się na płyciźnie, piłeczka odskakuje, ono ją goni i nagle już nie ma dna pod stopami. Wypadek gotowy. Ostrzegamy przed zabawą np. dmuchanymi piłkami przy silnym wietrze. Po drugie, powinniśmy też uważać na dmuchane materace. Jeśli wiatr zwieje nam materac z plaży, machniemy ręką. Powiemy sobie, „To przecież tylko kilkanaście złotych”. Ale ten materac dryfuje. Potem ktoś widzi to z plaży i dzwoni do ratowników, mówiąc „Kogoś zwiało, tam był człowiek, widziałem go”. Wtedy rozpoczyna się akcję ratunkową, zupełnie niepotrzebną.

Doniesienia o tym, że służby wysłały jednostkę ratunkową do dmuchanego jednorożca, bo ratownicy myśleli, że to przewrócony jacht, wcale nie zabawne.

To nie jest śmieszne. Co gorsza, nie jest to przypadek odosobniony, to się zdarza co jakiś czas. Być może ten jednorożec był charakterystyczny, ale wiatr spycha też na otwarte morze materace, pontony. Dla plażowicza to mała strata, a za godzinę czy dwie robi się z tego akcja ratunkowa z wykorzystaniem śmigłowca.

Mówiliśmy o dzieciach, pomówmy zatem też o rodzicach. Zdarza się, że rodzice mają dzieci za plecami, nie zwracają na nie uwagi. Dzieci bawią się, są ciche i toną.

To jest problem. Rodzice przychodzą na plażę, chcą się opalić, smarują się olejkiem, zajmują się telefonami, robią sobie zdjęcia, a najmniej uwagi poświęcają dzieciom. Wyobraźmy sobie, że to ja jestem takim rodzicem. Siadam na plaży, mówię dziecku: „Wchodź tylko do kolan, mamusia się poopala, tatuś wypije piwo”. Efekt jest tego taki, że mama i tata zasypiają, a maluch przechodzi cztery kilometry. Gubi się w Gdańsku, a znajdujemy go w Sopocie lub odwrotnie. Może być też tak, że wejdzie do wody, przewróci go fala, a rodzic nawet tego nie zauważy albo nie zdąży zareagować.

Powinniśmy nieustannie obserwować dzieci, czy to też jeszcze za mało?

Jeżeli wpuszczamy małe dziecko do wody, to wchodzimy razem z nim. Nie może być tak, że stoimy na plaży, a ono samo się kąpie. To rodzic powinien stać od strony morza, tam gdzie jest głębiej. Jak dziecko się przewróci i zabierze je fala, wpadnie w ręce mamy czy taty. Niestety bywa tak, że rodzice dopiero kiedy dziecko zakryła woda, wstają z koca.

Co jest najgłupszą rzeczą, jaką ludzie robią na plaży?

Najgłupszą rzeczą jest alkohol. Sekcje zwłok pokazują, że we krwi osób, które utonęły, jest alkohol. Polacy mają taką naturę, że na plażę zabierają „browary”. I nie chodzi o plażowe spotkania po godzinie 18. Już o 10 rano można zobaczyć na kocach butelki. Coraz częściej są to butelki wódki. Nikt tym się nie przejmuje.

Niektórzy nagle zrywają się po długim opalaniu, wbiegają do wody i płyną za molo.

Tak, to brak wiedzy i wyobraźni. Zapominamy też o tym, żeby nie pływać po posiłku, nie ochlapujemy się wodą, żeby nie dostać szoku termicznego. To jeszcze nie jest najgorsze, kiedy samemu wskoczymy, bo robimy to świadomie. Gorzej, gdy wrzucamy kogoś do wody np. z pomostu.

Wróćmy do rozmowy o dzieciach. Rodzice myślą, że dziecko da znać, że będzie krzyczało, kiedy zacznie tonąć, a ludzie toną po cichu.

Ludzie toną po cichu, to prawda. Na kąpieliskach i basenach są teraz monitoringi. Można odszukać w internecie archiwalne materiały prezentujące utonięcia. Zdarza się, że ktoś przepływa metr od osoby tonącej i nie zauważa, że ta osoba potrzebuje pomocy. To po części wina filmów. Nauczono nast, że tonący będzie uderzał rękami o wodę, krzyczał, prosił o pomoc. Tak się nie dzieje. Jeżeli tonąc podniesiemy rękę, to automatycznie zejdziemy pod wodę. Zatem nie będziemy tego robić. (…) Doświadczony ratownik jest w stanie rozpoznać osobę tonącą, osoba postronna niestety nie.

Co mamy robić, gdy jesteśmy na plaży i zauważymy, że ktoś tonie?

Wzywać pomoc. Na kąpieliskach strzeżonych nad Bałtykiem już za parę dni będzie ok. tysiąca ratowników. W każdej miejscowości jest kąpielisko. W Sopocie mamy dziewięć stanowisk, a o bezpieczeństwo wypoczywających będzie dbało 40 ratowników. Trudno zatem nie znaleźć strzeżonego kąpieliska. Tu chodzi o zmianę podejścia. Teraz priorytetem plażowiczów jest znalezienie bezpłatnego parkingu, przy którym jest sklep z tanim jedzeniem. Na samej plaży najważniejsze jest to, żeby mieć dużo miejsca z dala od innych ludzi. Zupełnie nie myśli się o bezpieczeństwie. Dlatego apeluję, wybierajmy miejsca strzeżone. Tam są wyszkoleni ludzie, którzy służą pomocą.

A jeśli nie widzimy ratownika w pobliżu?

Jeżeli nie widzimy stanowiska ratowniczego, wybieramy nr 112 lub 601 100 100. Osoba, która odbierze połączenie, wie, gdzie są ratownicy i wyśle ich na miejsce zdarzenia. To podstawa, o której trzeba pamiętać.

Posłuchaj rozmowy:

Piotr Puchalski
Napisz do autora: p.puchalski@radiogdansk.pl

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj