17 lipca w Gdańsku igrano z zagrożeniem, a miastu brakuje systemu wczesnego ostrzegania? Urzędnicy odpowiadają

– Pożar w stoczni zmusza do zastanowienia się, jak wykorzystywany jest układ technologiczny, którym dysponuje Agencja Regionalnego Monitoringu Atmosfery Aglomeracji Gdańskiej – mówi specjalista. Jego zdaniem 17 lipca igrano z zagrożeniem, a miastu brakuje systemu wczesnego ostrzegania na wypadek zanieczyszczeń powietrza. Turysta wysiadł z pociągu SKM i wszedł w chmurę dymu. Sytuacja miała miejsce we wtorek 17 lipca w Gdańsku. Doszło wtedy do dużego pożaru na terenie gdańskiej stoczni Nauta. Pech dla miasta, że owym turystą był człowiek wyjątkowo świadomy zagrożenia – Bartosz Sęk, prezes Forum Ekologiczno-Edukacyjnego, który od 20 lat zajmuje się problematyką jakości powietrza, pracował dla ministerstwa środowiska w wydziale ochrony atmosfery.

EKOLOG PYTA GDAŃSK, MIASTO NIE WIDZI ZANIECZYSZCZEŃ

W trosce o siebie, bliskich, ale także współpasażerów, turystów i mieszkańców Trójmiasta, napisał w imieniu reprezentowanego stowarzyszenia ekologicznego e-mail z zapytaniem do urzędników, m.in. na adres prezydent@gdansk.gda.pl. Zapytał m.in. o to, jakie ilości i jakich substancji uległy spaleniu oraz w jakim czasie, sugerując, że może wraz ze współpracownikami „przeprowadzić modelowanie jakości powietrza, by stwierdzić ile osób zostało narażonych na ponadnormatywne oddziaływania środowiskowe”.

– Będziemy również wdzięczni, jeżeli poinformuje nas Pan w jaki sposób miasto reaguje na tego typu skażenia w kontekście ochrony zdrowia i interesów lokalnej i przebywającej tu czasowo ludności oraz jak będzie przygotowane na tego typu skażenia oraz w jaki sposób na przyszłość się wskutek tego zajścia przygotuje – zapytał Bartosz Sęk prezydenta o godzinie 14.21.

O godzinie 15.29 otrzymał odpowiedź od dyrektor Joanny Pińskiej z Wydziału Bezpieczeństwa I Zarządzania Kryzysowego:

„Akcja ratowniczo-gaśnicza jeszcze trwa. Działania ratownicze prowadzone są przez Komendę Miejską Państwowej Straży Pożarnej w Gdańsku. Na miejsce pożaru, w celu określenia stopnia zagrożenia dla mieszkańców zostali przez nas wezwani inspektorzy z WIOŚ.

Stacje pomiaru zanieczyszczenia powietrza na terenie miasta Gdańska nie wskazały wzrostu poziomu zanieczyszczenia na badanych podstawowych wskaźnikach. http://armaag.gda.pl/komunikat.htm (…)”. Miasto poinformowało także o tym, że przekazało informację mieszkańców przez stronę internetową i SMS oraz wysłało komunikat do mediów.

CHMURA CZARNEGO DYMU I BRAK ODCZYTÓW. NIC SIĘ NIE STAŁO?

Specjalista zaczął się zastanawiać, jak to jest, że pożar został zgłoszony we wtorek ok. godziny 12:15, a o godzinie 15.29 urzędnicy odpisali, że stacje pomiaru nie wskazały wzrostu poziomu powietrza.

W opublikowanej tego samego dnia rozmowie z dziennikarzem Radia Gdańsk, wskazał też na brak informacji dla turystów, którzy w godzinach zagrożenia przyjeżdżali do miasta i narażali się na wdychanie gęstego, gryzącego, czarnego dymu towarzyszącego spalaniu farb i innych chemikaliów znajdujących się w magazynach stoczni.

O odniesienie się do zarzutów Bartosza Sęka poprosiliśmy urzędników.

– Z moich informacji wynika, że był odczyt wskazujący na podwyższony poziom pewnych substancji w powietrzu, natomiast sumowany jest wynik dobowy i dopiero kiedy to nastąpi, można przedsięwziąć kolejne kroki, alarmować mieszkańców i podjąć decyzje o ewentualnej ewakuacji. Zagrożenia tej skali nie było. Podjęliśmy decyzję o prewencyjnym zamknięciu okien i niewychodzeniu na dwór, ponieważ widzieliśmy chmurę dymu i mieliśmy informacje, że mogą palić się substancje toksyczne. Musimy być jednak rozważni w podejmowaniu działań, żeby ludzi nie niepokoić i nie wywoływać niepotrzebnej paniki – mówi Jędrzej Sieliwończyk z wydziału prasowego Urzędu Miasta w Gdańsku.

GDYBY TO BYŁA KATASTROFA, ZAWYŁYBY SYRENY  

UMG zapewnił, że gdyby sytuacja była poważniejsza, miasto poprosiłoby PKP i SKM o informowanie pasażerów, a w przypadku katastrofy, uruchomione zostałyby syreny alarmowe.

– Może zagrożenie było błahe względem wartości odczytywanych w systemie, niemniej nie wyglądało to na błahostkę, jeśli chodzi o warunki zastane w terenie. Takie informacje powinny być przekazywane jak najszybciej. Skuteczność systemów pomiarowych jest wprost proporcjonalna do ich responywności. Pojawia się pytanie, czemu ma służyć system pomiarowy w Gdańsku? Czy powinna być to osłona przed epizodami zanieczyszczeń, czy po prostu narzędzie zbierania danych do celów statystycznych? – mówi Bartosz Sek.

Ekolog wskazuje holenderskie systemy pomiarowo-modelujące obejmujące zasięgiem teren „średniego polskiego powiatu” dedykowane m.in. astmatykom. Twierdzi, że tego typu systemy „15 minut po pojawieniu się anomalii stężeniowej, wysyłają wiadomość do osób zainteresowanych”.

Zarzuty dotyczące tego, że sieć regionalnego monitoringu powietrza ARMAAG nie zadziałała jak trzeba, oburzyły pracujących przy monitoringu naukowców. Ich zdaniem ekolog nie rozumie podstawowych założeń działania gdańskiego sytemu.

– To nie jest tak, że jeżeli doszło do jakiegoś zdarzenia, w tym przypadku do pożaru na terenie stoczni, od razu jest to widoczne w stacjach pomiarowych monitoringu. Wszystko zależy od warunków pogodowych – m.in. od prędkości i kierunku wiatrów – a więc od tego, jak szybko dane substancje dotrą do czujników. W późniejszym czasie wychwycone zostały podwyższone stężenia pyłu PM10 (mieszanina zawieszonych w powietrzu cząsteczek o średnicy nie większej niż 10 μm – przyp. red.). Nie powodowało to jednak przekroczenia średniodobowego poziomu dopuszczalnego w stacjach najbliższych terenów stoczniowych – mówi dr Michalina Bielawska, starszy specjalista ds. analiz i prognoz.

DZIENNIKARZE PIERWSI INFORMUJĄ O ZAGROŻENIU?

Stacje pomiarowe są rozmieszczone w pięciu dzielnicach. Najbliżej miejsca pożaru znajdują się stacje stacje przy ul. Powstańców Warszawskich w dzielnicy Śródmieście i we Wrzeszczu przy ul. Leczkowa. Mimo że alarmujących odczytów nie było, ARMAAG poinformował o zagrożeniu wydział środowiska Urzędu Miasta w Gdańsku oraz Wojewódzki Inspektorat Środowiska w Gdańsku. Zrobiono to po telefonie od dziennikarza pytającego się o czarny dym nad miastem ok 12.30.  

– Stacje mają na bieżąco monitorować jakość powietrza, czyli badać to, co wskazuje prawo, a więc substancje gazowe i również pyłowe oraz na bieżąco informować mieszkańców. Mogą przy okazji wychwycić, że np. występuje podwyższenie stężeń zanieczyszczeń powietrza, ale to nie jest system interwencyjny – tłumaczy dr Bielawska.

Dane zebrane w pięciu stacjach są agregowane i udostępniane w postaci odczytów z poprzedniej godziny. Każda monitorowana substancja ma określone prawem poziomy dopuszczalne, do których ARMAAG się odnosi, prezentując wyniki.

W GDAŃSKU BYWAŁO JUŻ NIEBEZPIECZNIEJ

– Są dwa rodzaje systemów, systemy rutynowe i systemy nadzwyczajnych zagrożeń. Pożar był zagrożeniem nadzwyczajnym. To rządzi się innymi prawami. Niekoniecznie należy od razu przedstawiać dane, bo nie wiadomo do czego odnieść pomiary sekundowe. Po godzinie pożar może zostać ugaszony. Natomiast widząc dym np. o określonym kolorze lub wiedząc, że chmura pochodzi z np. spalania odpadów itd., należałoby ostrzec ludzi, żeby zastosowali prewencję. Zatem system w Gdańsku zadziałał prawidłowo w tzw. postprewencji, kiedy mieliśmy dane po pomiarach godzinnych – mówi Krystyna Szymańska dyrektor fundacji ARMAAG.

Szymańska przypomniała, że Gdańsk borykał się z zagrożeniami dużo większymi niż pożar w stoczni Nauta. Jednym z nich był pożar w gdańskiej rafinerii 15 lat temu. Wówczas zastanawiano się nad ewakuacją głównego miasta, ale po przeanalizowaniu pełnej informacji o stężeniach i lokalnych prognozach wiatrów, do przemieszczenia ludności nie doszło.

ALARMUJEMY CZY TYLKO ZBIERAMY STATYSTYKI?

– Ostatni pożar w stoczni zaczął się ok. godziny 12. Z opisu systemu wynika, że jego podstawowe uśrednienie jest jednogodzinne. Zatem nawet, jeśli opieramy się na wartości uśrednionej od godziny 12 do 13, czy może do 14, jakkolwiek ta godzina uśrednienia jest liczona, było już wystarczająco dużo czasu, żeby uzyskać odpowiedź systemową o przekroczeniach i przystąpić do dalszych czynności – mówi Bartosz Sęk.

Jego zdaniem, tłumaczenie, że system nie jest systemem alarmowym, stoi w kontrze z opisem, mówiącym o tym, że ARMAAG udostępnia informację o „stanie powietrza atmosferycznego w Aglomeracji Gdańskiej pozyskaną w czasie rzeczywistym”.

– Jeśli byłby to system, który próbkuje po to, by dawać uśrednione stężenia np. w roku, to to byłby to system w praktyce bezużyteczny, jeśli chodzi o ochronę ludności i stosowany jednie do celów statystycznych. Ja oczekiwałbym od miejskiego systemu, żeby jego responsywność i struktura – tej niestety nie znam – pozwalały na wyczytać obciążenie środowiska w postaci ponadnormatywnych stężeń (tu jeszcze zależy czy odniesiemy normy do celów środowiskowych czy do zdrowia mieszkańców) w ciągu od 15 do 30 minut, bo wtedy możemy zareagować na zagrożenie. Jeżeli system daje nam odpowiedź po 24 godzinach, to zastanówmy się, czemu on ma służyć – dodaje ekolog.

„TŁUKĄ TERMOMETR, BO ZROBIŁO SIĘ ZA GORĄCO”

Sęk podtrzymuje, że to, iż z kolejek i tramwajów wysiadały rodziny z dziećmi i wchodziły w chmurę dymu, nie powinno to mieć miejsca. Przypomina, że farby i rozpuszczalniki stosowane w przemyśle okrętowym zawierają chlor, a podczas ich spalania tworzy się szereg zanieczyszczeń m.in dioksyny i furany.

– Pierwszą i najważniejsza cechą systemów monitoringu powietrza powinna być możliwość uzyskania odpowiedzi na pytanie, czy użytkownik danego terenu może na nim bezpiecznie przebywać – mówi Sek i stawia pytanie, czy miasto należycie wykorzystuje układ technologiczny wchodzący w skład ARMAAG. Żartuje też, że deklarowana przez urzędników niechęć do wzbudzania niepokoju spowodowanego ewentualnym zagrożeniem przypomina tłuczenie termometru, gdy robi się za gorąco.

 

Posłuchaj materiału naszego reportera:

 

 

Piotr Puchalski
Napisz do autora: p.puchalski@radiogdansk.pl

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj