Chciała pomocy dla syna, który nie może samodzielnie oddychać. Zamiast wsparcia dostanie wezwanie do sądu

Po 10 miesiącach spędzonych w szpitalu mały Jaś z Tczewa trafił w końcu do domu. Musi dojeżdżać teraz na konsultacje medyczne, jednak przychodnia odmówiła pomocy w transporcie. Jak twierdzi jego mama, lekarze chcieli pozbyć się kłopotliwego pacjenta. Jaś Bieliński przyszedł na świat w szóstym miesiącu ciąży. Niespełna roczny dziś chłopiec urodził się z przepukliną oponowo-rdzeniową. Jego mózg jest poważnie uszkodzony, lekarze stwierdzili zespół Arnolda-Chiariego. Dziecko nie jest w stanie samodzielnie oddychać, dlatego przez całą dobę musi być podłączone do koncentratora tlenu.

Pierwsze 10 miesięcy życia Jaś spędził w szpitalu, gdzie przeszedł kilka operacji. W sierpniu wyszedł do domu, jednak musi teraz regularnie dojeżdżać na specjalistyczne konsultacje medyczne. Przychodnia Polimed, do której należał chłopiec, miała odmówić wystawienia zleceń na transporty ambulansem z Tczewa do Gdańska.

– Zgłosiłam się do przychodni zaraz po wyjściu Jasia ze szpitala. Kiedy pokazałam lekarzowi pierwszego kontaktu skierowania na konsultacje, zaczęto robić problemy. Prezes przychodni od początku była nastawiona negatywnie i mówiła, że taki transport to dla niej za duży koszt – mówi Agnieszka Połomska, mama Jasia. – Odmówiła transportu dla Jasia i powiedziała, że mają martwić się ci, którzy wystawili skierowania na konsultacje – dodaje. W trakcie rozmowy pani Agnieszka miała obrazić lekarkę, a potem, trzaskając drzwiami, opuścić gabinet. – Przyznaję, że puściły mi nerwy. Nie powinnam się tak zachować – komentuje swoje zachowanie.

WYKREŚLONY Z LISTY
 

Kilka dni później pani Agnieszka otrzymała pismo z przychodni, w którym poinformowano ją o wykreśleniu z listy pacjentów małego Jasia. – Podstawą decyzji jest naganne, agresywne oraz ordynarne zachowanie, a także użycie wulgaryzmu wobec lekarza rodzinnego – czytamy w piśmie. Władze placówki poinformowały też, że zamierzają powiadomić o tej sprawie prokuraturę i skierować sprawę do sądu w celu uzyskania zadośćuczynienia finansowego dla pani doktor. – Przychodnia zamiast ukarać mnie, wolała pozbyć się problematycznego pacjenta. To był najprostszy sposób, bo leczenie i rehabilitacja Jasia potrwa długie lata, co nie jest na rękę dyrekcji lecznicy – mówi pani Agnieszka.

Przychodnia, do której należał Jaś nie komentuje sprawy. Pomimo dwóch prób umówienia się na spotkanie, władze Centrum Medycznego Polimed nie znalazły dla nas czasu.

 
„LEKARZ NIE MOŻE ODSTĄPIĆ OD LECZENIA”

O komentarz poprosiliśmy także Rzecznika Praw Pacjenta. – W sytuacji, gdy pacjent otrzymuje skierowanie do poradni specjalistycznej lub innego oddziału szpitalnego, a wyznaczony termin przyjęcia nie następuje bezpośrednio po wypisie, kwalifikacja do transportu sanitarnego i zlecenie na jego realizację leży po stronie lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. W takiej sytuacji kwalifikacja musi uwzględniać dysfunkcję narządu ruchu. Jeśli chodzi o odstąpienie od leczenia pacjenta, to lekarz może nie podjąć lub odstąpić od leczenia, jednakże wówczas ma on obowiązek uzasadnić swoją decyzję oraz odnotować ją w dokumentacji medycznej pacjenta. Zaznaczę jednak, że prawo odstąpienia od leczenia pacjenta przysługuje zawsze konkretnemu lekarzowi, a nie całemu podmiotowi leczniczemu. Biorąc pod uwagę sytuację małego Jasia, zlecenie na transport sanitarny na pierwszorazowe leczenie specjalistyczne powinien wystawić lekarz podstawowej opieki zdrowotnej. Ponadto w tym przypadku to podmiot leczniczy, a nie konkretny lekarz, miał odstąpić od leczenia małego pacjenta, co nie powinno mieć miejsca – informuje Bartłomiej Chmielowiec, Rzecznik Praw Pacjenta.

 
KAŻDY WYJAZD JEST RYZYKOWNY

Pani Agnieszka musi teraz wozić dziecko na konsultacje do Gdańska własnym autem. Chłopiec wymaga ciągłej opieki. Jest podłączony do koncentratora tlenu, który podtrzymuje jego oddech. Jak mówi jego mama, każdy wyjazd jest obarczony dużym ryzykiem, bo sprzęt już kiedyś zawiódł. – Któregoś razu wyszłam z dzieckiem na spacer. Byłam pół kilometra od domu, kiedy przenośny koncentrator po prostu się wyłączył. Próbowałam ponownie go uruchamiać, ale to nic nie dało. Jaś zaczął już sinieć, dlatego biegłam do domu, żeby jak najszybciej podłączyć go do koncentratora stacjonarnego – opowiada pani Agnieszka, która zapowiada złożenie własnego pozwu przeciw przychodni.

Rodzina Jasia cały czas zbiera środki na operację chłopca. Dotychczas zebrano 140 tys. złotych, a potrzeba dwóch milionów. Pieniądze zbiera m.in. Fundacja Rycerze i Księżniczki (http://rik.pl/jasbielinski/).

 

Wojciech Stobba/mk

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj