Naiwność i kilka życiowych błędów mogą kosztować panią Magdalenę dach nad głową. Oto dramatyczna historia gdańszczanki, w której widać, jak przegrywa się z systemem.
Pani Magdalena zadłużona jest w dwóch bankach na ok. 120 tysięcy złotych. Oszukana została na ponad dwa razy tyle. Banki żądają zwrotu gotówki. Emerytka ma wybór – spłacać 13 tys. zł miesięcznie albo stracić dach nad głową. Dostaje ok. 1300 zł, na życie zostaje jej 400 zł. Na skraju załamania, bez wyjścia i bez pomocy w każdej chwili może stracić cały dobytek.
Historia naszej słuchaczki jest dramatyczna. Zaufanie, naiwność i chęć pomocy mogą skończyć się dla niej tragicznie. Banki są bezwzględne, a sądy opieszałe. Okazuje się jednak, że nawet prawomocny wyrok może być bezskuteczny.
Problemy pani Magdaleny zaczęły się w 2004 roku. Wówczas pracowała w dużej firmie na Pomorzu zajmującej się realizacją projektów elektrowni wiatrowych. Jej pracodawca posiadał kilka spółek, pięć firmowych mercedesów oraz dom z basenem pod Gdańskiem. Jak się okazało, miał też plan wykorzystania najbliższego pracownika. Nasza słuchaczka – jako dyrektorka w spółce przedsiębiorcy – na jego prośbę zaciągnęła na przestrzeni kilku lat aż pięć kredytów. Pieniądze z kredytów mężczyzna przeznaczał na potrzeby swoje i swojej rodziny, a nie na firmę. Przez pewien czas kredyty regularnie były przez niego opłacane. Do czasu. Jak tłumaczy pani Magdalena, wtedy zrozumiała, że padła ofiarą swojej naiwności i ślepego zaufania.
KWESTIA CZASU
Dramat kobiety zaczął się więc jeszcze w momencie, kiedy pracowała w felernej firmie. Najpierw z dnia na dzień przestała otrzymywać wynagrodzenie. Później zaciągnięte kredyty przestały być spłacane przez ówczesnego przełożonego. Wreszcie, doszło do konfrontacji. Właśnie wtedy pani Magdalena miała usłyszeć, „że jest naiwna i niech nie myśli, że kredyty będą spłacone”. – Wszystko było jasne, zostałam oszukana – opowiada nasza słuchaczka.
Jednak banków to nie interesowało, kredyty muszą być spłacone. W tym samym czasie kobieta przestała pracować w firmie mężczyzny, a ten stopniowo wyzbywał się majątku. – Sytuacja wyglądała beznadziejnie, poszłam do prokuratury. Niestety sprawa została umorzona. Sąd w uzasadnieniu stwierdził, że nie nosi znamion przestępstwa. Znowu zostałam sama, z długami, bez pracy i bez jakiejkolwiek pomocy – wspomina.
SĄDOWA BATALIA O WSZYSTKO
Pani Magdalena nie dała za wygraną. Odwołała się od niekorzystnego dla niej wyroku Sądu Okręgowego w Gdańsku. Tym razem wygrała, ale nie miała czego świętować. Sąd przyznał jej rację, nakazując spłatę na jej rzecz kwoty w wysokości ok. 80 tysięcy złotych. Od tego wyroku również się odwołała, żądając przyznania całości zadłużenia, które w tamtym czasie – sumując kredyty i pożyczone pieniądze w gotówce – wynosiło ponad 250 tysięcy. W drugiej instancji sprawę również wygrała. W tym przypadku przyznano jej spłatę przez byłego przełożonego kwoty w wysokości 190 tysięcy złotych. Jednak wbrew pozorom, sprawa się nie zakończyła. Dłużnik wyzbył się całego majątku, a komornik nie miał jak wyegzekwować spłaty. W dodatku okazało się, mężczyzna zadłużony jest również w innych spółkach oraz w ZUS.
SKARGA I APELACJA
W pismach od komornika nasza słuchaczka otrzymywała uzasadnienia jakoby jej były przełożony nie posiadał żadnego majątku oraz nie zarabiał w kraju. Kobieta złożyła apelację udowadniając, że mężczyzna świadomie wyzbył się majątku. Powołała się na tzw. skargę pauliańską. Polega ona na tym, że jeśli w ciągu pięciu lat od momentu wyzbycia się majątku udowodni się, że ktoś zrobił to w czasie kiedy był dłużnikiem, sąd może anulować przepisanie majątku i wyegzekwować zadłużenie np. licytując jego dom.
Nad kobietą jednak cały czas wisi widmo utraty majątku, np. jeśli skarga zostanie rozpatrzona pozytywnie. Z drugiej strony, jeżeli bank wystąpi do sądu o tzw. klauzulę wykonalności, komornik będzie miał prawo odebrać jej mieszkanie i cały dobytek. – Teraz wszystko jest więc kwestią czasu – kończy pani Magdalena.
jK