Uważa, że prezydenta Gdańska można było uratować, skracając reanimację. Rozmowa z doktorem Leonardem Grossem

Czy ratownicy medyczni, udzielając pomocy prezydentowi Gdańska po ataku nożownika, popełnili błąd? Tak twierdzi biegły lekarz sądowy z 30-letnim doświadczeniem. Swoje zastrzeżenia opisał w liście do Prokuratora Okręgowego w Gdańsku. Śledczy powołają teraz zespół biegłych, który sprawdzi prawidłowość akcji. Z lekarzem medycyny Leonardem Grossem rozmawiał reporter Radia Gdańsk, Grzegorz Armatowski.

Grzegorz Armatowski: Panie doktorze, jakie pan ma zastrzeżenia, dotyczące akcji ratunkowej, przeprowadzonej bezpośrednio po ataku nożownika na prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza?

Biegły lekarz sądowy, specjalista patomorfolog Leonard Gross: Uważam, że decyzja o przedłużającej się 40-minutowej akcji reanimacyjnej była decyzją złą, która doprowadziła do szeregu nieodwracalnych zmian narządowych i ogólnoustrojowych, które zadecydowały później o tym, że nie udało się po operacji przywrócić funkcji życiowych.

To są dosyć poważne zarzuty dotyczące błędu medycznego.

Tak, należy to traktować jako błąd medyczny, widzę to z dużym prawdopodobieństwem, używając języka prawniczego, graniczącym z pewnością. Trzeba się będzie nad patomechanizmem zgonu, który opisałem, pochylić i zastanowić. Uważam, że 40-minutowy czas reanimacji przedłużał krwawienie z ran drążących do jam ciała, w tym do serca, i wprowadzał pana prezydenta z każdą minutą w fazę nieodwracalnego wstrząsu. Jeżeli moje podejrzenia są słuszne, to w chwili przyjęcia pana prezydenta do UCK w Gdańsku można było stwierdzić następujące powikłania wstrząsu już nieodwracalnego, czyli: głęboką fazę wstrząsu, odkorowanie mózgu, ciężką kwasicę metaboliczną i w tym momencie mógł istnieć już brak akcji serca. Może wyjaśnię na tym etapie jeden mit, który często się powtarza w wypowiedziach. Nie jest tak, że serce zranione, czy to narzędziem ostrym, czy to narzędziem tępym, przestaje pracować. Praktycznie zawsze serce, w cudzysłowie, koślawo, ale pracuje dalej i wykonuje swoją funkcje. Dlatego uważam, że nie było zatrzymania akcji serca u pana prezydenta. Nie każda utrata przytomności wiąże się z zatrzymaniem akcji serca. Bardzo często człowiek traci przytomność, a serce pracuje dalej. I drugi mit. To nie jest tak, że ze zranionego serca krew leje się silnym strumieniem. W takich wypadkach najczęściej krew sączy się. Mówimy o ranie zadanej narzędziem ostrym. Proszę zwrócić uwagę, że dookoła rany ostrej jest dalej zachowany prawidłowy mięsień serca, który w czasie każdego skurczu obkurcza się na świetle rany, dlatego nie mamy efektu, że krew tryska tak, jak w filmach akcji.

Czyli rozumiem, że przeprowadzanie reanimacji na miejscu, na scenie, doprowadziło do tego, że ta krew została z ciała prezydenta Gdańska po prostu wypompowana?

Tak. Przez te 40 minut dalej krew była wypompowywana z serca na obwód, czyli do worka sercowego, do jam opłucnowych.

Pan porównał te działania do pompowania przedziurawionej opony samochodowej.

Opona samochodowa to jest pneumatyczny układ ciśnieniowy i jeżeli ja zadam trzy rany nożem w oponę, to niech mi pan znajdzie w kraju szaleńca, który będzie przez 40 minut uciskał oponę, żeby odtworzyć jej warunki ciśnieniowe. Tego się nie da zrobić. Każdy wie, co trzeba zrobić z taką oponą. Należy zakleić dziurę i uzupełnić powietrze. Uważam, że takie właśnie były warunki w przypadku pana prezydenta.

Czyli ratownicy powinni natychmiast wezwać karetkę specjalistyczną i przetransportować rannego prezydenta do najbliższego szpitala?

Tak, do ośrodka referencyjnego. Proszę zwrócić uwagę, że niemal dwie ulice dalej mamy Uniwersyteckie Centrum Kliniczne, a jeszcze bliżej jest szpital wojewódzki. Obstawy ważnych osobistości na świecie są ciągle uczone dwóch rzeczy – użycia broni i pierwszej pomocy medycznej. Każdy z nas pamięta zamach na Kennedy’ego w Dallas. Tam też byli ratownicy. Jaka była ich decyzja? Natychmiastowy transport do szpitala. Są znane procedury, że od uciskania klatki piersiowej rana się nie zasklepi ani nie przybędzie od tego krwi.

Tak było też w przypadku zamachu na papieża Jana Pawła II. Rana postrzałowa serca i natychmiastowy transport Papamobile z Placu Świętego Piotra do szpitala.

Dokładnie. Tak to się działo. Powiem nieskromnie, posiadam duże doświadczenie – 30 lat pracy jako patomorfolog, tysiące wykonanych sekcji zwłok, a częścią mojej specjalizacji jest tanatologia, czyli nauka o mechanizmach umierania organizmu ludzkiego. Nie mogę się doczekać momentu, kiedy ktoś mi wytłumaczy na jakiej podstawie zrodziła się decyzja, żeby 40 minut reanimować. Przecież w tych warunkach nie było mowy o przetaczaniu krwi, bo nie było tam banku krwi. Nie było więc mowy o zabiegu kardiochirurgicznym, bo nie było tam sali operacyjnej kardiochirurgów. To wszystko było po drugiej stronie ulicy.

Czyli w dawnym szpitalu wojewódzkim?

Chociażby.

Panie doktorze, czy mamy tutaj, pana zdaniem, do czynienia z błędem medycznym? Ratownicy popełnili błąd?

Uważam, że tak. Może to jednak mieć szerszy zakres ogólnokrajowy. Myślę, że tak tych ludzi szkolą. Nie wiem, co chciano osiągnąć w przypadku pana prezydenta Adamowicza. Czy chciano, aby wrócił na scenę i dokończył swój udział w Światełku do Nieba? Nie wiem. Uważam, że zespołom ratowniczym wmówiono, iż panaceum na wszystko jest reanimacja.

Panie doktorze, proszę jeszcze powiedzieć taką rzecz – gdyby prezydent Gdańska trafił bezpośrednio ze sceny do szpitala, miałby szansa przeżyć?

Z dużym prawdopodobieństwem uważam, że tak. Graniczy ono z pewnością. O ile kardiochirurdzy potwierdzą, że takie obrażenia widzieli i pacjenta udawało by się uratować.

Czyli od razu stół operacyjny i pozszywanie ran?

Oczywiście. Tu każda minuta poza szpitalem działała na niekorzyść, a każda w szpitalu zwiększała szansę na uratowanie pacjenta.

Pan zwrócił na to uwagę w liście do prokuratora okręgowego. Teraz prokuratora powoła zespół biegłych, który sprawdzi pana zarzuty i przyjrzy się im pod kątem medycznym. Jest tu jednak konieczne przeprowadzenie takiego eksperymentu procesowego, czyli jaki byłby czas dojazdu karetki specjalistycznej ze stacji pogotowia na Targ Węglowy pod scenę i przetransportowanie pana prezydenta do UCK.

Realia Trójmiasta znamy. Zamy również odległości. To była niedziela, godziny wieczorne, czyli praktycznie bez ruchu. Ja myślę, że zespół, który działał pod sceną, miał do swojej dyspozycji karetkę.

Była to karetka paramedyczna, czyli bez lekarza.

Ale to nie przeszkadza, żeby transportować. Przecież są tam nosze.

Czyli tutaj odchodzi czas dojazdu karetki. To raptem ile by to było?

Do szpitala akademickiego 5 minut, a do wojewódzkiego 2 minuty. Nie sądzę, żeby to trwało dłużej, zwłaszcza, że samochód uprzywilejowany może sobie pozwolić na więcej. W karetce też ostatecznie można było prowadzić reanimację.

W trakcie transportu do szpitala?

Oczywiście. Aczkolwiek uważam, że reanimacja była niepotrzebna, bo serce pracowało dalej.

Czego pan teraz oczekuje po tym liście do prokuratora okręgowego?

Wyjaśnienia kwestii, czy tu nie został popełniony błąd medyczny. Tak, jak mówię, uważam, że z dużym prawdopodobieństwem został popełniony. Tamta decyzja jest dla mnie niezrozumiała. Jeżeli się potwierdzi, że zaoszczędzenie tych 35-40 minut mogło spowodować zwiększenie szans, to pan prezydent miał szansę przeżyć.

 

Prokuratura Okręgowa w Gdańsku nie będzie wszczynać dodatkowego śledztwa w kierunku błędu medycznego. Powoła zespół biegłych, w skład którego wejdą lekarz medycyny sądowej, specjalista medycyny ratunkowej i ewentualnie biegły kardiolog. Ich zadaniem będzie ocena akcji ratunkowej podjętej bezpośrednio po ataku nożownika.

Paweł Adamowicz został zaatakowany 13 stycznia, podczas finału WOŚP. Zmarł następnego dnia w szpitalu.

Posłuchaj materiału naszego reportera:

pb/mk

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj