Mija 70 lat od Sprawy Elbląskiej. „To był najbardziej odczuwalny akt stalinowskiego terroru w mieście”

Troje skazano na śmierć, sześcioro na długoletnie więzienie. Mija 70 lat od najbardziej odczuwalnego w Elblągu aktu stalinowskiego terroru. Po pożarze hali zakładów „zamechowskich” o szpiegostwo i sabotaż oskarżono wiele osób, w tym głównie repatriantów z Francji. 


W środę gdański IPN zorganizował pierwszą konferencję naukową dotyczącą Sprawy Elbląskiej, jak nazwano to wydarzenie. Specjalnym gościem z Francji była Maryna Pawlik wnuczka jednego z oskarżonych. Przed pomnikiem upamiętniającym to wydarzenie odbyły się także w Elblągu rocznicowe uroczystości z udziałem ostatniego z żyjących skazanych – Józefem Olejniczakiem.

WSPOMNIENIA W FILMIE

– Dopiero niedawno zainteresowałam się przeszłością moich dziadków. Wcześniej, jako nastolatka, wiedziałam tylko, że dziadek w Polsce siedział w więzieniu. Po jego śmierci namówiłam na rozmowę babcię. Powiedziała mi tyle, ile pamiętała. Zaczęłam szukać informacji i tak dotarłam do publikacji elbląskiej dziennikarki Grażyny Wosińskiej. Dostałam PDF jej książki o Sprawie Elbląskiej i za pośrednictwem stowarzyszenia polsko-francuskiego skontaktowałam się z autorką – wyjaśnia Maryna Pawlik, która na stałe mieszka we Francji.

Współpraca zaowocowała sfilmowaniem wspomnień 94-letniej żony jednego z represjonowanych. Film prezentowany był podczas pierwszej konferencji.

– Noc z 16 na 17 lipca 1949 r. stała się dla wielu mieszkańców Elbląga początkiem życiowego dramatu. Pożar hali nr A20 Zakładów Mechanicznych im. Karola Świerczewskiego oznaczał dla nich aresztowania, wyroki sądowe i więzienną gehennę.

KAŻDY MÓGŁ BYĆ PODEJRZANY

Wówczas dwie osoby straciły życie. Nie były winne, ale to nie miało znaczenia. Władze komunistyczne szybko uznały, że za pożar odpowiadają francuscy szpiedzy. Tyle wystarczyło, żeby przeprowadzić masową akcję represji wobec elblążan, niemających często żadnego związku z „Zamechem”. Podejrzanym mógł zostać każdy, nie tylko reemigranci z Francji.

– Po śledztwie przeprowadzonym przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa większość z zatrzymanych była w stanie przyznać się do wszystkiego, byle tylko uniknąć brutalnej przemocy. Sadzanie na nodze odwróconego krzesła, bicie w pięty, wielogodzinne przesłuchania, brak snu, umieszczanie w cuchnących podziemiach więzienia w Gdańsku. To tylko niektóre z metod stosowanych przez śledczych. Nie może więc dziwić, że ludzie przyznawali się do wyimaginowanych zarzutów, które formułowano w aktach oskarżenia. Także do podpalenia hali nr A20 – mówi dr Daniel Czerwiński z gdańskiego IPN. 

Marek Nowosad/pOr
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj