To była największa katastrofa w dziejach polskiej floty handlowej. 14 stycznia 1993 roku u wybrzeży niemieckiej wyspy Rugia zatonął prom Jan Heweliusz. Uratowano tylko dziewięciu członków załogi. Zginęło 55 osób: 35 pasażerów i 20 marynarzy. Prom, którym przewożono wagony kolejowe, ciężarówki i pasażerów, wypłynął w nocy z 13 na 14 stycznia 1993 r. ze Świnoujścia do szwedzkiego portu Ystad. Po drodze napotkał silny sztorm – o sile 12 stopni w skali Beauforta.
Przechył rozpoczął się ok. godz. 4:10; o godzinie 4:36 wzrósł do 35 stopni i zaczęły odpadać ładunki od pokładów. Załoga wzywała pomoc, ale ostatecznie o godz. 5:12 jednostka obróciła się do góry dnem.
PASAŻEROWIE W PIŻAMACH, ZAŁOGA W SKAFANDRACH RATUNKOWYCH
Niezwykle silny wiatr i fale mierzące nawet sześć metrów wysokości oraz duży przechył promu uniemożliwiły opuszczenie szalup. Na falach udało się umieścić tylko kilka tratw, większość osób nie przeżyła zatonięcia jednostki. Część z nich zginęła później z zimna, potęgowanego przez silny wiatr i wysokie fale, które wdzierały się do tratw.
Na pomoc wyruszyły pobliskie statki i wezwane śmigłowce ratownicze. Jednak większość pasażerów była tylko w piżamach, a nawet w samej bieliźnie. Nie dano im kombinezonów zapobiegających hipotermii. Skafandry ratunkowe mieli na sobie członkowie załogi.
Załoga jednego ze śmigłowców uczestniczących w akcji ratunkowej meldowała, że na promie musiała nastąpić eksplozja. Część ciał miała ciężkie poparzenia, rany i oderwane kończyny. Ale także pojawiły się opinie, że gdy Heweliusz się wywrócił, podpłynął do niego niemiecki statek Frank Michael. Jednostka przepłynęła przez skupisko rozbitków, których pocięła śruba napędowa wynurzająca się ponad powierzchnię wzburzonego morza.
BŁĘDY RATOWNIKÓW
Część osób zginęła z powodu błędów służb ratowniczych. Załoga niemieckiego statku Arcona nie schodziła do rozbitków, ale jedynie spuszczano im siatkę, po której mieli się wspiąć na pokład. Elektryk Andrzej Korzeniowski nie utrzymał się na zgrabiałych dłoniach, wpadł do wody i utonął.
Natomiast spuszczona ze śmigłowca lina z pasem zaczepiła o jedną z tratw i wywróciła ją do góry dnem. W ostatniej chwili zdążyli wyskoczyć z niej drugi oficer Mariusz Schwebs i kucharz Bogdan Zakrzewski. Steward Janusz Szydłowski, stewardesa Teresa Sienkiewicz i oficer pożarowy Janusz Subicki, ubrani w kombinezony, uniemożliwiające zanurzenie się, nie zdołali wypłynąć spod tratwy i zginęli.
WCZEŚNIEJSZE WYPADKI
Przed zatonięciem prom miał około 30 wypadków, mi.in.: przechylał się na pełnym morzu, dwukrotnie przewracał się w porcie, zderzał z kutrami rybackimi i miał awarię silnika.
W 1986 roku wybuchł pożar, po którym armator – Polskie Linie Oceaniczne – wyremontował jednostkę. Niestety, pokład mieszkalny, znajdujący się około 13 metrów na linią wody, wyrównano wylewając beton. Po remoncie nie wykonano badań dotyczących stateczności jednostki. Później stwierdzono, że nielegalna wylewka betonu przeciążyła prom o 115 ton i powiększyła problemy ze statecznością, które miał już od pierwszego rejsu ze względu na wadliwie zbudowaną nadbudówkę oraz wadliwy system balastowy.
Jedna z akcji ratowania promu, źródło: www.bestdivers.pl
W czasie feralnego rejsu prom przewoził 28 TIR-ów załadowanych m.in. papierem, meblami, magazynami erotycznymi, krzewami, plazmą krwi, cebulą, pustymi butelkami szklanymi, naczyniami, stalą, aluminium, szkłem, paletami, konserwami, odzieżą i ziarnem słonecznikowym.
Wrak osiadł na głębokości 27 m, 10 m poniżej minimalnego poziomu lustra wody. Jest często odwiedzany przez nurków. Pod wpływem ciężaru TIR-ów urwała się nadbudówka.
PROCESY SĄDOWE
Sprawę przyczyn katastrofy badały trzy Izby Morskie: szczecińska, gdyńska i odwoławcza. W 1999 roku zapadło orzeczenie, które jednoznacznie nie wskazywało, dlaczego prom zatonął. Rodziny marynarzy skierowały skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który stwierdził, że prowadzone w Polsce procesy nie były rzetelne i nakazał wypłatę odszkodowań.
Posłuchaj materiału o katastrofie autorstwa Anny Rębas: